Andrich, Torre Venezia
W tym roku z obozem klubowym wracamy w Dolomity by zatrzeć złe wspomnienia sprzed dwóch lat, gdy ze względu na fatalną pogodę za dużo nie udało się podziałać. Tym razem Słońce dopisuje, a deszcz pojawia się bardzo sporadycznie i nie komplikuje nikomu planów. Tydzień mija nam więc na wspinaniu i wieczornych integracjach w gronie 30 klubowiczów. Naszą bazę zakładamy na małym prywatnym kempingu Civetta w miejscowości Zoldo Alto. Wraz z Grześkiem i Jackiem decydujemy się rozpocząć przygodę od historycznej drogi zespołu Andrich-Fae (V+) na Torre Venezia w masywie Civetty.
Wyjeżdżamy z campu o 6 i niecałą godzinę później ruszamy z parkingu pod schroniskiem Capanna Trieste. W kolejnym schronie trochę wyżej (Vazzoler) pijemy obowiązkową, pyszną kawkę i kierujemy się pod ścianę. Po małym „zamotaniu” (początkowo podchodzimy pod niewłaściwą ścianę na naszej turni, gdzie wspinają się inne zespoły 😊) namierzamy start drogi znajdujący się na końcu charakterystycznej półki trawersującej urwisko.
Początek daje nam trochę w kość bo wyceny wydają się mocno zaniżone, a asekuracja miejscami dość niepewna, z czasem jednak rozkręcamy się i przyzwyczajamy do dolomitowych mocno spionowanych czwórek oraz przewieszonych piątek 😉. Drogę wieńczy piękne Wielkie Zacięcie, którego przejście daje nam dużo frajdy – w pełni ukontentowani meldujemy się na szczycie po ponad 5 godzinach wspinania i pokonaniu ponad 350 metrów w pionie (11 wyciągów). Powrót ze szczytu turni na ziemię to jednak przygoda sama w sobie – najpierw kilka krótkich zjazdów, później zejście kilkusetmetrowym „żlebo-kominem”, jest naprawdę „górsko”! Droga jest piękna, ciągowa i prowadzi różnorodnymi formacjami, dlatego też nie ma się co dziwić, że jest jednym z dolomickich klasyków!
Wracając na obozowisko stajemy na najlepszą na świecie, włoską pizzę oraz wyśmienite lody – jak tu nie lubić wspinania w Dolomitach!