Slama, Mały Kołowy Szczyt
W Tatrach stale deszczowa pogoda, więc jedyna opcja na wspinanie to ściany o wschodnich i południowych wystawach. Szybkie spojrzenie na listę dróg na oku i wybór pada na Mały Kołowy. Co prawda od dawna rozmawiałem z kilkoma osobami o drodze Motyki, jednak podczas ostatniego wspinania Jacek podsunął pomysł by zamiast chodzenia po trawach w dolnej części ściany, wybrać wspinanie litymi (podobno) formacjami na drodze Slámy (VI+). Prawie wszystkie wyciągi trzymają trudności no i ponoć droga jest poważna - zostałem zachęcony - próbujemy!
Chętny dodatkowo jest Łukasz, jednak w końcu znajduje inne prognozy od naszych, straszy deszczem i rezygnuje. Nad Zielonym Stawem Kieżmarskim stawiamy się więc we dwójkę, szybka kawka i podchodzimy na próg Doliny Dzikiej, skąd trawersem dostajemy się do Doliny Jastrzębiej i po jej przejściu stajemy pod południową ścianą Małego Kołowego Szczytu.
Pierwszy wyciąg to dojściowa płyta, na której nie ma trudności, pokonujemy więc ten odcinek z marszu i po chwili stajemy pod pięknym, 40-metrowym zacięciem za V+. Jacek prowadzi, uważnie pokonuje wejście do zacięcia (ruchome bloki!) i sprawnie przechodzi dalszą część robiąc stan po wyjściu z trudności - na wszelki wypadek korzysta z zabranego młotka i haka. Przenosimy stanowisko około 15 metrów wyżej - tuż pod płyty, którymi zaczyna się kolejny wyciąg. Zaskakuje nas brak chociażby jednego haka, półka jest jednak bezpieczna, stan z friendów w zupełności więc wystarcza.
Według schematu z tatry nfo czekają nas teraz dwa wyciągi za VI+, a następnie jeden za VI i droga połączyć ma się z Motyką na 60-metrowy odcinek IV+. O drodze za wielu informacji nie ma, nie wiemy więc czego się spodziewać. Czas na moje prowadzenie - szybko pokonuję ładną płytkę, po której zaczyna robić się trudniej - najpierw okapik (hak z pętlą), później kolejna płyta z pozytywnymi chwytami i spionowane zacięcie (kolejny hak). Wspinanie jest bardzo przyjemne a trudności trzymają aż do stanowiska nad przewieszkami - tutaj sprawdzam i dobijam 2 zastane haki - trzeba się na tym powiesić więc warto 😉.
Ściągam Jacka i po chwili ruszam na kolejny wyciąg - najpierw czujny trawers, po czym pionowo do góry zacięciem. Niestety tutaj jest bardzo krucho i trzeba wspinać się delikatnie, po drodze urywam jeden chwyt i jeden stopień, byłem jednak na to gotowy więc nie spadam 😊. Po 30 metrach dochodzę do trawiastego kotła, skąd kieruję się w stronę pionowego, otwartego kominka po lewej stronie - kilka ruchów i po sprawie. Kolega melduje przez radio, że zostało 5 metrów liny - wg schematu powinienem być przy stanowisku. Zaczyna się motanie - to w prawo, to w lewo, to do góry - nigdzie nic nie ma a nade mną po kilku metrach łatwiejszy teren. Zaczynam analizować topo i za cholerę nie mogę tego przełożyć na rzeczywistość - może miałem poniżej gdzieś skręcić, a nie iść do góry? Zaglądam w dół na lewą stronę i widzę półkę i chodzony teren - może to tam? Tracę mnóstwo czasu na rozglądaniu i gapieniu się w kartkę, w końcu ściągam kolegę do siebie.
Zmieniamy się, wg topo mamy kierować się do szóstkowego kominka łatwiejszym terenem. Nie pasuje mi liczba wyciągów i wysokość ściany, a teren nade mną ewidentnie pasuje do zaznaczonego na zdjęciu ostatniego odcinka. Opis zupełnie nie pomaga - zgadza się tylko fragmentami, trzeba go więc zignorować. Gdy Jacek dochodzi pod zacięcie już jestem pewien - jesteśmy na ostatnim wyciągu. Okazuje się, że na topo z tatry nfo opis VI+,VI+,VI, dotyczył dwóch a nie trzech wyciągów i metrów na tym odcinku jest 100 (40+60) a nie 140! Tak więc komin nad kotłem, który przeszedłem miał prowadzić Jacek, a w rzeczywistości został mu ostatni, łatwy odcinek i ładne zacięcie za IV+ wyprowadzające na szczyt. Wszystko układa się w całość - półka pod nami z lewej strony jest z drogi Motyki, która w miejscu gdzie zrobiłem stanowisko łączy się ze Slámą.
Na piku meldujemy się już po 3 godzinach wspinania i czujemy nawet pewien niedosyt bo przecież liczyliśmy na 40 metrów trudności więcej a tu nam ściana zmalała 😉. Ale nie ma co narzekać - ciekawa droga za nami, poszło sprawnie i pogoda wytrzymała - chmurzyć zaczęło się dopiero gdy byliśmy już blisko szczytu. Gdybyśmy jednak wiedzieli, że skończymy o 12, nie zostawialibyśmy jednego plecaka pod ścianą i zeszlibyśmy szybko i łatwo do Doliny Jagnięcej, gdzie spokojnie wstawilibyśmy się w jakąś krótką drogę na Koziej Kopce. Stało się jednak inaczej i trochę za moją namową, postanowiliśmy schodzić z powrotem do Jastrzębiej z Modrej Ławki.
Podchodzimy więc kawałek granią i schodzimy do paskudnego, kruchego żlebu. U jego wylotu znajduje się kolejny żleb prowadzący już na piargowisko - jest jednak pokryty grubą warstwą twardegu śniegu. Klnąc na siebie i asekurując się młotkiem (a jednak był potrzebny 😉) schodzimy tyłem w dół kopiąc stopnie i odmrażając ręce. Na zejściu zeszło nam mnóstwo czasu, ścianę zakryły chmury, odpuszczamy więc dodatkowy plan na przebiegnięcie się z powrotem na szczyt po drodze Prawym Filarem (VI- wariantem po pięknych płytach pod szczytem). Chwilę po spakowaniu się i przejściu kilku metrów w kamieniach pod ścianą odkopuję kilkudziesięcioletniego buta wspinaczkowego - śmiejemy się, że należał do Motyki 😊. Znalezisko znoszę do Schroniska, obsługa wstawi go do baru górskiego w przyziemiu, a my w zamian dostajemy gulasovą i piwo.