Direttissima, Mniszek i Mogilnicki, Mnich
Drugi dzień pobytu na Taborze wita nas zimnem i chmurami. Ruszamy w okolicę Mnicha - podobnie jak wczoraj warunki i prognoza nie dają za wielu możliwości. Tym razem interesuje nas jednak Mniszek, decydujemy się na podejście Mnichowym Żlebem. Spodziewam się osypującego się piargu i stromych traw, okazuje się jednak, że idzie się bardzo dobrze. Wkrótce stajemy pod ścianą i śledzimy przebieg wybranej przez nas drogi - Direttisimy (VI). Jeżeli wystarczy czasu i nie będzie padać, po zejściu na drugą stronę planujemy dorzucić jeszcze "coś" na północno-zachodniej Mnicha - finalnie stanie na krótkiej, lecz bardzo ładnej drodze Mogilnickiego (VI-).
Początek ściany to strome trawy - podchodzimy więc bez asekuracji, aż do miejsca gdzie robi się trudniej. Prowadzę nieciekawy wyciąg po głazach poprzetykanych trawą, który kruchym kominem wyprowadza mnie na półkę pod Załupą na Direcie. Przed nami piękne zacięcie, zwężające sie ku górze i zanikające w ścianie po ok. 20 metrach. Mimo niewygórowanych trudności (V+) jest dość wymagająco, idzie sie po małych chwytach przypominających kwarcyt, które są dość delikatatne - przekonała się o tym Ela wyrywając jeden z nich idąc na drugiego 😊. Asekurując się z zastanych haków dochodzę do końca załupy - w tym miejscu trzeba przewinąć się przez kant ściany, co nie jest zbyt komfortowe z lufą pod nogami. Później jeszcze kawałek ścianki i kolejne niewygodne przewinięcie - na małą półeczkę ze stanowiskiem pod trudnościami drogi.
W tym miejscu z dołu dochodzi wariant VI+, również przez nas rozważany, tego dnia jednak mokry. Po tym jak zobaczyłem go z góry - nie polecam 😉. Stan jest z haków, miejsca jest na pół osoby, dlatego nie ma co długo zabawiać w tym miejscu. Ela po wczoraj jest trochę spięta, potrzebuje się przełamać - proponuję jej więc prowadzenie kluczowego wyciągu, który z dołu wygląda trochę strasznie... Pierwsze ruchy po wyjściu ze stanu są dość czujne, crux to natomiast bulderowe przewinięcie koło okapu zwanego Śmigłem. Jest kilka haków. Partnerka w pewnym momencie zaczyna za bardzo kombinować i kończy się na bloku. Chwilę zastanawia się czy puścić mnie przodem, po czym jednak próbuje drugi raz i tym razem sprawnie przechodzi nad okap. Tutaj czeka na nas kilka metrów wspinania załupą po gładkim lustrze tektonicznym (czujnie!) i trawers po głazach i trawach pod kolejnym dużym okapem.
Zmieniamy się na prowadzeniu - kolejny wyciąg okazuje się syfiasty - po wyjściu z nieprzjemnego, kruchego przewieszenia (V+) idzie się głównie po zarośniętych trawą płytach. Robi się łatwiej (IV+), ciągnę więc na całą długość liny i dochodzę aż pod szczytowe spiętrzenie. Ostatni wyciąg prowadzę swoim wariantem - zamiast odbić w prawo, idę pionowo do góry płytami poprzecinami półkami - pomiędzy ostrzem ścianki i Kantem Gierycha. Mimo porostów jest bardzo estetycznie - zyskujemy ok. 20 metrów wspinania po litych płytach w trudnościach V/V+, a na dodatek po ostatnim baldzie wychodzimy bezpośrednio na blok szczytowy - polecam ten wariant. Ściągam Elę i po kilku fotach (w końcu to pierwszy raz na Mniszku) schodzimy ścieżką pod północno-zachodnią ścianę Mnicha.
Jest przed 15-tą, Słońce przygrzewa, jutro ma lać, wypada więc zrobić jeszcze jedną drogę - tym bardziej, że Mogilnicki kusił mnie od dawna. Nasza druga droga to krótka (2 wyciągi), lecz treściwa propozycja - prowadzi systemem rys o trudnościach ok. V+/VI-, jeżeli ktoś nie potrafi wspinać się w rysach (jak my) odczuje wyższe trudności 😊. Ela wybiera prowadzenie pierwszego wyciągu, po kilku metrach dochodzi do kluczowej rysy i chwilę łapiąc dobre ustawienie, sprawnie ją przechodzi - bardzo ładne miejsce, asekuracja z friendów. Kolejne metry prowadzą łatwiejszym terenem wzdłuż systemu rys i wyprowadzaja na duża półkę pod pięknym Zacięciem Mogilnickiego, środkiem którego biegnie idealna na friendy rysa.
Prowadzę ten odcinek i przyznam, że jestem zaskoczony - sprawia mi trochę trudności w jednym miejscu. Po chwili jest jednak już łatwiej, szybko przechodzę płytkę i kominek. Ostatni fragment trzeba się jednak ponownie sprężyć - czeka nas ciekawe wspinanie przerysą. Trochę w tym miejscu zabawiam, próbując wyjść na półkę po zaklinowaniu się całym ciałem w środku pęknięcia. Będąc na stanowisku, specjalnie przedłużam sobie auto, żeby pośmiać się z wygibasów i narzekań koleżanki 😉. Do zachodu Słońca daleko, Ela nigdy nie była na szczycie Mnicha, namawia mnie więc na jeden dodatkowy wyciąg. Proponuję obite Wacław Spituje, na którym kluczowy fragment to krótki bald za VII+. Ela jest chętna na prowadzenie, niestety źle składa się na wyjściu i ląduje na bloku. Po chwili poprawia się i po przewinięciu szybko kontynuuje wspinanie pod blok szczytowy. Wchodzimy na pik, robimy fotki i wracamy pod ścianę.
Na Taborze jesteśmy wieczorem, który trochę przedłuża się przez chłopaków z KW Łódź 😉. Mamy jeszcze nadzieję na przeczekanie soboty, przenosiny do Pięciu Stawów i wspin na Zamarłej w niedzielę rano. Po nocy pozostajemy jednak pozbawieni złudzeń - zarówno prognozy moje jak i Biedrunia pokazują nie tylko ulewy w sobotę, ale i pochmurną i zimną niedzielę. Zbieramy więc graty i ze smutkiem schodzimy na parking. Pozostaje jednak wspomnienie dwóch kolejnych pięknych dni z tatrzańskim granitem.