Kombinacja Cesta horskych vodcov/Tatarka, Wielka Granacka Baszta
W końcu w Tatry udaje się umówić z Madnessem, którego w ostatnich miesiącach z akcji górskich wyłączył wątek miłosny 😉. Jak to w tym sezonie bywa, wszystkie ściany są zalane, na szczęście prognoza im bliżej weekendu - tym lepsza. Znowu jednak trzeba zrezygnować z północnych wystaw i działać od południa. Namawiam kolegę na ścianę, którą mam na oku już od dłuższego czasu - Wielką Granacką Basztę. Kilkukrotnie przechodząc szlakiem od Domu Śląskiego w kierunku Polskiego Grzebienia przyciągała ona wzrok swą wielkością i tajemniczoścą. Dróg na ścianie jest kilka, są jednak rzadko chodzone - najciekawsze poza łatwym klasykiem (Ľavým zárezom, IV) wydają się Direttisima (VI+ i Cesta horských vodcov (VI+), dlatego też postanowiliśmy zrobić jedną z nich.
Zaletą Granatów Wielkickich jest ich dostępność - rzadko kiedy w Tatrach staje się pod ścianą po 1,5 godziny marszu. W Domu Śląskim funduję sobie pyszne espresso i zgodnie z planem o 9 meldujemy się pod opadającym z Kotła żlebem, którym startuje kilka dróg. Dół nie wygląda zachęcająco - jest mokry i parchaty (będzie świetny w zimie!), ruszam w podejściówkach i po chwili dziwię się, że co kilka metrów trafiam na spity. Gdy lina mi się kończy, wołam do Madnessa by przejsć na lotną i po kolejnych 20 metrach docieram do gotowego stanu pod kotłem.
Podchodzimy z liną w rękach kilkadziesiąt metrów i podejmujemy decyzję by podejść pod Direttisimę (w tym miejscu drogi się rozchodzą). Idę wysoko w lewo żlebem i następnie trawersując z obniżeniem w prawo szukam początku drogi, Łukasz penetruje dolną część spiętrzenia. Niestety po godzinie i braku pewności co do miejsca startowego (teraz jestem przekonany na 90%, że wiem gdzie to było), postanawiamy przenieść się na drogę horských vodcov. Odcinek który uważałem za początkowy Diretty był i tak zalany wodą, mimo tego zdziwiło nas, że nie ma chociaż zalążka stanowiska startowego pod pierwszym wyciągiem, bądź co bądź szóstkowym.
Nadal w podejściówkach wtrawersowuję w pierwszy nad kotłem wyciąg Vodcov i bardzo nieprzyjemnym terenem (mega krucho!) robię kolejne metry, motając się kilka razy to w lewo, to w prawo. Na schemacie jest wrysowane zacięcie w prawo, problem w tym, że cała prawa strona spiętrzenia jest szeroka na jakieś 20 metrów i zawiera kilka zacięć 😉. Znów przechodzimy na lotną gdy wybieram 60 metrów i ląduję zgodnie ze schematem - po prawej stronie. Jestem jednak na przełączce pod Drogą Tatarki, a nie pod kolejnym spiętrzeniem, którym nasza droga ma iść. Chodzimy więc w prawo i lewo po trawiastej ławce, rozglądając się za jakimś charakterystycznym miejscem. Schematem można sobie jednak tyłek podetrzeć, a opis z tatry nfo jest jeszcze gorszy. W końcu tracę cierpliwość i postanawiam iść płytami jak puszcza.
Po kilku czujnym metrach (ok. VI/VI+) jedyne co mogę założyć to cienki hak (dobrze że zabrałem), którego na dodatek z powodu braku wolnej ręki nie jestem w stanie dobić młotkiem... Zastanawiam się nad wycofem, wypatruję jednak jakiegoś haka wyżej - najwyżej zjadę z niego. Gdy jestem przy nim pojawia się kolejny, idę więc dalej. Dochodzę jednak do przewieszonego zacięcia, które na dodatek jest zarośnięte porostami. Na lewo ode mnie jest przewinięcie i parchaty teren - możliwe, że idzie się właśnie tam. Mam już jednak dość błądzenia i wspólnie z Łukaszem decydujemy by dać sobie spokój - jak to tam, nie ma już nic ciekawego, jak nie to kto wie czy mógłbym komfortowo zjechać. Wracam do kolegi i chociaż samemu spręż zupełnie mi opadł, namawiam go by skończyć ścianę.
Ruszam więc w zacięcie na drodze Tatarki i po 60 metrach stwierdzam, że to chyba najtrudniejsze IV+ jakie robiłem w Tatrach 😊. Niby chwyty dobre są ale połowa z nich się rusza, teren jest spionowany, stopnie często tarciowe. Szacun Vlado! Na kolejnym odcinku szukam ładnego wspinania, skręcam na płyty i do wgłębienia po prawej, później okazuje się, że to już kolejna droga - Kriššáka (V)! Droga kończy się na przełączce, ściągam mającego już dość Łukasza, postanawiamy rozwiązać się i na szczyt podejść pod granią. Trawersujemy nieprzyjemnymi trawami i w końcu, po 7 godzinach od podstawy ściany, wchodzimy na wierzchołek Granackiej Baszty. Schodzić postanawiamy malowniczą ścieżką za Wielicką Turnią - pierwotnie zakładałem zejście pod Podufałą Turnią i może zrobienie jeszcze jednej drogi 😉.
Miało być szybko i bezstresowo, wyszło długo i momentami straszno. Jak ktoś lubi górskie drogi, niepewny teren i przygody - polecam tą ścianę. Ja sam może kiedyś wrócę odnaleźć zaginioną drogę, jak to powiedziałem Łukaszowi, "jak już przejdę wszystkie drogi w Tatrach" 😊.