Klima-Linhart i Korsvoldov tanec, Rzeżuchowe Turnie
Jest już czerwiec więc wystarczy czekania aż śnieg zejdzie – jedziemy w Tatry rozpoczynać sezon. Działać można póki co na niskich i nasłonecznionych ścianach, decydujemy się więc na sprawdzony rejon – Rzeżuchowe Turnie. Zaczynamy od drogi Klíma-Linhart (V), więcej uwagi wymaga tylko wyciąg piątkowy, dlatego też po 2 godzinach meldujemy się z powrotem przy plecakach. Drugą drogą miał być Kut na Koziej Kopce, podczas zjazdu oglądaliśmy jednak drogę, która zwróciła moją uwagę już 2 lata temu – Korsvoldov tanec (VII). Pomimo iż wycena trochę nas straszy - kluczowy wyciąg to piękna płyta doposażona w kilka spitów, postanawiamy więc spróbować.
Obaj chcemy prowadzić kluczowy odcinek, a żaden za nas nie chce kolejnego - wyglądającego niezbyt przyjaźnie okapu za VI+ dlatego pozostawiamy decyzję losowi – Grzesiek wygrywa... Szybko przebiegam pierwszy łatwy wyciąg i przekazuję prowadzenie koledze. Płytowy wyciąg jest piękny i zajmujący, obicie nie jest sportowe więc trzeba dokładać małe friendy i kostki lub decydować się na kilkumetrowe run-outy. Na szczęście Grzesiek bardzo dobrze sobie radzi i stwierdza, że wycena jest zawyżona 😊. Idę za nim i również udaje mi się zaliczyć czyste przejście. Co prawda mam kiepskie (duże) buty bo nie szykowałem się na takie trudności, dlatego problemem jest ustanie małych lub tarciowych stopni, jednakże krawądki okazują się bardzo dobre. I faktycznie, mimo iż to moja "życiówka", zdarzały się wyciągi VI+, które dały bardziej popalić - można więc śmiało cisnąć!
Na stanowisku nie ma jednak czasu na radość – teraz moja kolej poprowadzenia dośc strasznie wyglądającego wyciągu (trawers po wiszącym głazie, przejście między przewieszkami, wyjście z okapiku), dlatego też po chwili ogarnia mnie lekka panika. Opanowuje się i ruszam, gdy docieram do jednego ze spitów jest lepiej, gdy do drugiego, wiem że jeszcze chwila walki i będzie po wszystkim. Kluczowe miejsce nie odpuszcza jednak łatwo - nie wiedząc co jest wyżej trzy razy wychodzę nad okap, szukam chwytów i wracam z powrotem na w miarę restowy chwyt. Postanawiam spróbować raz jeszcze i iść na całość, zmieniam kolejność przechwytów i sam siebie zaskakując robię „krzyż” i wyciągam się wyżej. Szybkie założenie kostki w niewygodnej pozycji i w końcu ogarnia mnie spokój – będzie dobrze. Kończę wyciąg łatwiejszym już terenem, ściągam Grześka, zjeżdżamy pod ścianę i gratulujemy sobie przejścia. Miało być rozgrzewkowo, skończyło się jedną z dróg o których marzyłem 😊.