Klin, Anica Kuk
Piękny akcent na koniec długiego i intensywnego sezonu letniego w górach! Rzutem na taśmę (w drugiej połowie listopada) udaje zrobić się mega-klasyka, który stanowi ostatnią część Paklenickiej Trylogii – Klina (VIII-) na ścianie Anića Kuk. Na drodze wizytowaliśmy już rok temu, jednak nie był to zbyt rozsądny pomysł zaledwie kilka godzin po powrocie z Albatrosa (relacja TUTAJ) - sił brakowało nam już na początku drogi. Szybki wycof miał i swoje plusy – kilka minut później doszło do mocnego trzęsienia ziemi i uniknęliśmy konieczności przeżywania go w ścianie… Oczywiście na drogę zamierzaliśmy wrócić i gdy już wydawało się, że trzeba będzie poczekać do następnego roku – pojawiło się weekendowe okno pogodowe 😊.
Po piątkowej rozgrzewce pojedzeni i wyspani kierujemy się pod jedyną słuszną ścianę w Paklenicy 😉, która o dziwo mimo kapitalnych warunków (ok. 10-15 stopni w cieniu) jest pusta. Mam tutaj na myśli główną, północno-zachodnią wystawę – na niższej, zachodniej działali m.in. nasi debiutujący w rejonie klubowi koledzy, ich łupem padła droga Akademski (V+). Klina startujemy ok. 9:30, zakładając ok. dwóch godzin zapasu na ewentualne powtarzanie spędzającego mi sen z powiek kąśliwego trawersu na trzecim wyciągu oraz rozpracowanie kluczowego odcinka. Liczymy się z tym, że kończyć możemy po ciemku (Słońce zachodzi już o 16:30), ostatnie trzy łatwe wyciągi bez problemu można jednak robić przy świetle czołówki. Finalnie wyrabiamy się idealnie – ze ściany wychodzimy gdy Słońce dotyka morza. Swoimi promieniami uraczyło nas jednak tylko pod koniec drogi – o ile jeszcze trzy tygodnie temu grzałoby po południu od połowy ściany, o tyle teraz jest już za nisko.
Start drogi nie jest oznaczony, a na pierwszym 60-metrowym wyciągu są tylko 3 spity (i pojedyncze haki) – po zeszłorocznej wizycie wiemy już jednak jak iść. Mimo iż jest łatwo (IV+) trzeba wspinać się uważnie, gdyż zarośnięte miejscami pęknięcia grożą niespodziewanym wylotem. Drugi wyciąg (IV, ok. 45 m.) zaczyna się ciekawym przejściem z jednej rysy do drugiej, po czym już łatwo kontynuujemy do stanowiska pod wielką nyżą (łańcuch na ścianie po lewej mijamy i idziemy dalej). Na starcie trzeciego wyciągu (ok. 40 m.) czeka nas przyjemne wspinanie na prawo od zacięcia (nie w nim!), po czym przechodzimy w lewo i sprytnie przewijamy się za kant. Teraz czeka nas wspomniane już paskudne miejsce – techniczny trawers, którego pierwotna wycena (6a+) budzi powszechne rozbawienie (albo rozgoryczenie!).
Znając ten fragment sprzed roku (gdy bezradnie wisiałem na bloku) idę jak na ścięcie – więcej siły nic tutaj nie daje, trzeba wykazać się techniką i pomysłowością. Piętnaście minut przystawiania się i w końcu decyzja by iść na żywioł – udało się, uff! Ciekawostką jest, że w trudnościach są dwa spity obok siebie, przeazerowanie tego fragmentu jest więc banalne i bardzo kusi – a że asekurant nie widzi prowadzącego z pewnością często się to starza, co już zresztą dwukrotnie w przeszłości widzieliśmy 😊. Gdy dochodzę do stanu kamień spada mi z serca, powtarzanie całego wyciągu przy tak losowym miejscu byłoby bowiem bez sensu i trzeba by było pożegnać się z przejściem klasycznym. Idąca na drugiego Ania nie musi mieć takich rozterek – szybko ściąga się z ekspresów i szykuje się do prowadzenia dwóch wyciągów dla niej dziś przewidzianych.
Czwarty wyciąg (VI, ok. 45 m.) jest na szczęście zupełnie inny od poprzedniego – wspinamy się kapitalnym zacięciem, gdzie czeka kilka fajnych dilferków lub klinowanie. Kolejny odcinek (VI-, ok. 30 m.) również zaczyna się zacięciem, po nim z kolei trawers w lewo do stanowiska. Partnerka oba odcinki przechodzi bez powtarzania, mamy więc wystarczający zapas czasu na kolejny, kluczowy wyciąg. Tutaj do wyboru mamy dwa warianty – oryginalny hakowy (6c+/VIII-), który idzie kilkanaście metrów dalej w lewo, po czym mocno trawersuje w prawo nad przewieszeniem lub klasyczny (oryg, 6c ale obecnie wyceniany również VIII-). Opcja wprost jest logiczniejsza i podobno ładniejsza, dlatego też wybieramy ją. Pierwsze ruchy idą dobrze, w najtrudniejszym miejscu jednak źle odczytuję sekwencję i zaliczam solidnego lota – kluczowe ruchy czekają nad wpinką. W drugiej próbie znajduję odpowiednie ułożenie, przyglądam się odcinkowi powyżej, wracam do stanowiska i postanawiam spróbować po raz ostatni. Na szczęście tym razem trudne ruchy składają się same, po ich przejściu nadal trzeba jednak dalej powalczyć by nie spalić całości. Z przewieszenia wychodzę mocno sprany, kilka minut dochodzę do siebie i ruszam łatwym już zacięciem dalej. Na półce niechcący zatrzymuję się na stanie z Zenita, nasze jest kilka metrów wyżej i w prawo.
Ania azeruje przewieszenie (plecak daje popalić), dociera do mnie i ruszamy dalej – nieświadom pomyłki robię wyciąg (ok. VI) z Zenita, piękną przewieszoną rysą w zacięciu. Już od stanowiska mówię, że coś mi nie pasuje, wyżej jestem już pewien – by naprawić błąd robię własny stan i dopiero z niego trawersuję w prawo na siódmy wyciąg (VI+) naszej drogi. W jego górnej części czeka jeden z ładniejszych fragmentów Klina – piękne rysy i zacięcia. Po wyjściu na półkę korzystamy ze stanowiska przed trawersem – zgodnie z oryginalnym schematem (topo Bergsteigen sugeruje by iść dalej, raczej jednak braknie liny i podane 40 metrów to błąd). Trawers na ósmym wyciągu ma ok. 20 metrów i jest bardzo ciekawy – robimy go w pełnej lufie i mimo niskiej wyceny (ok. VI) trzeba dobrze kombinować.
Dziewiąty wyciąg (VII, ok. 30 m.) zaczyna się bulderowym przejściem okapu – potrzebuję poprawki ustawienia na starcie by ruszyć, wyżej czeka natomiast prawdziwa perełka – piękna płyta z szeroki pęknięciem i 20 metrów dilferków! Idę bardzo uważnie i restuję gdzie się tylko da by nie spalić, zaczyna brakować sił więc nie byłoby powtórek. Gdy jesteśmy w dwójkę na stanie już wiem, że będzie dobrze – czekają nas jeszcze trzy nietrudne i co ważne (a nie takie oczywiste na Anićy) ewidentne wyciągi. Przechodzimy pod okapem w prawo i ruszamy do góry pierwszą rysą (drugą idzie inna droga), która dalej przechodzi w komin - po 30 metrach przyjemnego (V-) wspinania docieramy wprost na stan. Jedenasty wyciąg (V-, 40 m. zaczynamy pęknięciem wprost ale po kilku metrach trawersujemy bardzo mocno w lewo – pod ostatni kominek, nad którym znajdziemy stan. Dopiero tutaj dociera do nas Słońce, nie na długo jednak – wkrótce „dotknie” widocznego stąd morza. Postanawiam więc od razu iść dalej – wyjściowe zacięcie (IV+, 20 m.) w górnej części ograniczone jest małą przewieszką, po jej pokonaniu wydostajemy się w łatwy teren na szczytowej grani.
Ania wychodzi ze ściany dokładnie o zachodzie Słońca, możemy więc oglądnąć go razem. Po spakowaniu lin i sprzętu oraz przebraniu butów idziemy na szczyt (wzdłuż licznych czerwonych kropek), na którym stajemy dziesięć minut później. Pozostaje powrót szlakiem pod ścianę (ok. 45 minut) i dalej na parking (dalsze 30 minut). Kilkuletni Dingač po świetnej drodze na pięknej ścianie smakuje wyjątkowo! Trylogia w moim przypadku dobiegła końca, Anię w przyszłości czeka jeszcze najłatwiejsza jej część – Mosoraški (6a), Velebitaški (6a+) robiliśmy razem. A tymczasem jutro przed podróżą powrotną trzeba by jeszcze coś podziałać - finalnie pada na Debeli Kuk (RELACJA).
PS. Inne klasyki/popularne drogi w Paklenicy na Anića Kuk do 7c to m.in. Akademski (5a, 200m.), D. Brahm (5c+, 340m.), Mosoraški (6a, 400m. RELACJA), Velebitaški (6a+, 400m. RELACJA), Ljubljanski (6a+, 260m. OPIS), Kača (6a+, 360m.), Nostalgija (6b, 410m.),Besmrtnici (6c, 360m. RELACJA), The show must go on (6c, 360m.), Funkcija (6c+, 380m.), Albatros (6c+, 415m. RELACJA), Šubara direkt (6c+, 410m.), Rajna (7a, 400m.), Jenjavi (7a+, 390m.), Kaurismakis mistake (7a+, 380m.), Nema Dinka do Dinka (7b, 370m.), Gaz (7b, 400m.), Zenit (7b 400m.), Amici miei (7b, 400m.), Vila Velebita (7b+, 380m.), Rumeni strah (7c, 350m.), Brid Klina (7c, 400m.). Oczywiście to tylko niektóre z ciekawych linii, ściana jest bowiem ich pełna! Polecane drogi na Veliki Čuk wymieniałem TUTAJ, na Debeli kuk – TUTAJ, na Stup TUTAJ.
Poza schematem z przewodnika umieszczam też link do opisu na Bergsteigen -> INFO & TOPO.