Mediterraneo, Punta Giradili
Na Sardynii jest sporo ciekawych rejonów skałkowych, to co jednak wyróżnia ją na wspinaczkowej mapie Europy to liczba ścian z drogami wielowyciągowymi. Wybierając się na wyspę zaledwie na kilka dni planowaliśmy co prawda działać na sektorach sportowych, jednak po uświadomieniu sobie ile pięknych turni mamy pod ręką, postanowiliśmy wybrać się na przynajmniej trzy z nich. I tak po wspinaniu na malowniczej Pedra Londze (RELACJA) w ostatni dzień roku 2021 przyszła kolej na widoczną z niej niesamowitą ścianę – Punta Giradili. Drogi na niej poleciła nam zresztą stała bywalczyni wyspy i zarazem jedna z najlepszych polskich wspinaczek, Ola – nie mogło więc się nie podobać!
Początkowo nie byliśmy co prawda przekonani, ale po namowach Jerry’ego, który dowiedziawszy się, że jesteśmy na Sardynii od razu napisał „Musicie iść na Giradili!” oraz przy nawracającym natrętnie widokiem ściany w głowie, namawiam Anię byśmy jednak spróbowali – drogi są obite, jedyne co więc nam grozi to wycof. A co powspinamy w pięknej ścianie to nasze! Pierwszym wyborem była co prawda droga Wolfgang Güllich (7a), z powodu długości (12 wyciągów) i ciągowego charakteru decydujemy się jednak na innego klasyka, trudniejszego tylko na jednym wyciągu, za to sporo krótszego (8 wyciągów) - Mediterraneo (7a+). Krótki dzień (koniec grudnia) to jedno, nie spodziewaliśmy się jednak, że dojdzie do tego niesamowity skwar (południowa wystawa), co przy wspinaniu po długich pionowych wyciągach (z krawądkami i dziurami) w ciasnych butach oznacza nie tylko zmagania z trudnościami wspinaczkowymi ale i z własnym progiem bólu 😉. Finalnie drogę udaje się przejść, co prawda w nie najczystszym stylu ale z dużą satysfakcją i niesamowitym bagażem wrażeń. Zdecydowanie był to jeden z lepszych wspinaczkowych dni w moim życiu i gorąco zachęcam do przejścia tej pięknej ściany, nawet jeżeli wydaje się, że zadanie może przerosnąć!
By dostać się pod ścianę wyjeżdżamy z Baunei na płaskowyż i skręcamy w drogę gruntową Monte Ginnirco – stąd nie zrażając się stanem drogi jedziemy aż do parkingu (40.048395, 9.693542) przy owczarni opisanej na mapach jako Ovile Us Piggius. Mapy Google nie doprowadzą nas do tego miejsca, punkt docelowy jednak oznaczony jest na nich dobrze, podobnie jak szlak doń doprowadzający. Bardzo dobra mapka wraz z listą dróg na ścianie jest na świetnej stronie Climbingsardinia (TUTAJ), przewodnik z wielowyciągami to Pietra di Luna Trad & Multipitches, Maurizio Oviglia. Po zaparkowaniu wchodzimy na farmę i kierujemy się wyraźną ścieżką w dół, wychodzimy przez bramkę i kontynuujemy wzdłuż skał – po około 30 minutach dotrzemy na tzw. Półkę Giradili, którą idziemy do momentu aż nad głową zobaczymy gigantyczną grotę w lewej części ściany. Pod drogi w okolicy groty (w tym Mediterraneo) dostajemy się po pokonaniu kilkumetrowego kominka ubezpieczonego liną. Odnajdujemy start drogi (trochę nam to zajęło ale mając zdjęcie pierwszego wyciągu nie będzie problemu) i szykujemy się do wspinania. Nawet łatwiejsze wyciągi zapowiadają się niebanalnie i są rzadziej obite (na niektórych asekuracja to raczej S3 niż S2!), dlatego też Ania nie decyduje się na prowadzenie i pójdę całość jako pierwszy na linie.
Pierwszy wyciąg jest długi (50 m) i w górnej części mocno ciągowy (6b+) – startujemy piękną szarą płytą, która po około 20 metrach staje dęba. Do stanowiska czeka nas teraz wspinanie po dziurach i krawądkach, skała jest świetna, ostra i tarciowa. Fragmentami zastanawiam się nawet czy nie wbiliśmy w inną drogę, z pierwszym wyciągiem 6c+, jesteśmy jednak tam gdzie trzeba a pierwsze wrażenia zrzucam na efekt nierozgrzania. Trzeba tylko przyzwyczaić się do większych odległości pomiędzy spitami, są fragmenty gdy kolejnego punktu trzeba się doszukiwać 😉. Drugi wyciąg mimo niskiej wyceny (6a+) nie jest za darmo – pokonujemy techniczną ściankę i kierujemy się w prawo na kant filara, gdzie czeka nas wspinanie w pięknie urzeźbionej skale aż do stanowiska (po ok. 40 m).
Trzeci wyciąg (6b+) to przejście lekko przewieszonej ścianki – chwyty są dobre ale ruchy dość siłowe, na szczęście wyciąg jest krótki – ma ok. 15 metrów. Do tej pory udawało wspinać się OS-em, przed nami jednak kluczowy wyciąg o wycenie 7a+ (25 m), na szczęście bardzo dobrze obity. Pierwsze podejście idzie zaskakująco dobrze i kończy się wysoko wyjazdem z chwytu po błędnym odczytaniu sekwencji. Druga wstawka jest już gorsza. Z powodu palącego Słońca i ograniczonej liczby czasu oraz sił postanawiam, że podejmę jeszcze tylko jedną próbę – niestety kończy się odpadnięciem w trudnościach. Kontynuuję z bloku i przechodzę resztę wyciągu klasycznie. Wspinanie jest kapitalne – na początek lekko przewieszona, mega lita ścianka z pięknymi lecz długimi ruchami po krawądkach, nad nią łatwiejsze (6b+) zacięcie doprowadzające do stanu. Ania podobnie jak na innych trudniejszych wyciągach miejscami azeruje, co akurat na tym wyciągu jest bardzo męczące – przewieszenie jest dość długie, a plecak ciągnie w dół. Po raz kolejny jestem jej wdzięczny za ciężką pracę i wsparcie… oraz że dała się po tym wyciągu przekonać by z drogi się nie wycofywać 😊.
Pocieszam się, że trudności za nami i do końca „tylko” cztery wyciągi, z czego dwa łatwiejsze. Słońce daje się jednak mocno we znaki i coraz trudniej stawać na małe stopnie w postaci dziurek, a na drodze są ich setki. Po raz kolejny przeklinamy się za zabranie na wyjazd tylko ciasnych sportowych butów – wielowyciągów nie było przecież w planach… Piąty wyciąg (6b, 30 m) to piękne techniczne wspinanie – idziemy skośnie w lewo i do góry, trudności odpuszczają dopiero pod koniec (5b) gdy przechodzimy na szarą płytę podziurawioną jak szwajcarski ser. Kolejny odcinek (6a, 40m) jest najłatwiejszym na drodze – wspinamy się trawersem w lewo do ładnej szarej płyty i nią (nie depresją po prawej) po dobrych chwytach kontynuujemy na wygodną półkę ze stanowiskiem, dobrą na dłuższą przerwę.
Wyciąg siódmy (6c, 25 m) startuje pionowo do góry po dobrych chwytach, trudno robi się dopiero pod koniec gdy wykonać musimy bulderowy trawers po ostrych jak żyletki chwytach. Za pierwszym razem wypadam pod koniec, druga próba (PP) jest już jednak skuteczna. Do końca drogi pozostaje jeden wyciąg – oryginalny wariant (6c+, 15 m) prowadzi w lewo, nowszy (dłuższy ale łatwiejszy bo 6c) w prawo, co ważne nie idziemy wprost bo jest to 7b należące do drogi dochodzącej z dołu. Wybieram pierwszą opcję i o ile początek jest łatwy, o tyle trudności nie puszczają już przy tym stanie stóp – bulder ma zaledwie kilka ruchów ale chwyty oraz stopnie są bardzo małe. Próbuję dwa razy od dołu, za trzecim razem idę już po bloku i godząc się z drugim AF na drodze pokonuję trudności i wychodzę do stanowiska na tarasie za przełamaniem ściany. Po chwili dołącza do mnie partnerka, rozwiązujemy się i szczęśliwi, że udało przejść się ścianę ruszamy na szczyt – na początek krótka skalna grańka po prawej (II), dalej kilka półek i ścianek. Na wierzchołku Punta Giradili zamiast morza, podobnie jak cały dzień, obserwujemy morze chmur i zbliżający się zachód Słońca. Marzymy o łyku wody, której w ścianie mieliśmy zdecydowanie za mało i po chwili nasze marzenia się spełniają – na szczycie pojawia się dwójka turystów i odstępują nam jedną z przyniesionych butelek 😊.
Ze szczytu schodzimy ścieżką na północ - nie odbijamy za wcześnie w lewo, skrót do owczarni nie istnieje bo skały urywają się, czego początkowo nie widać. Ścieżką docieramy do drogi gruntowej i dopiero nią schodzimy w dół na parking. Wracamy do Cala Gonone, zaliczamy pizzę i zasiadamy do włoskiego wina – jest Sylwester więc trzeba dotrwać chociaż do północy! Nowy Rok witamy już na sektorze sportowym, nie był to jednak dobry pomysł po jednej z najtrudniejszych dróg w życiu 😉.