Kutta i Kubin-Roland, Batyżowiecki Szczyt
Lato wdziera się w Tatry bardzo powoli – w wysokich partiach dolin nadal zalega sporo śniegu, a dobre warunki wspinaczkowe panują tylko na nisko położonych lub mocno nasłonecznionych ścianach. Liczymy, że podobnie będzie na Batyżowieckim – po zrobieniu największych klasyków od jakiegoś czasu miałem tam na oku drogę Tatarki (VI+), do której chcemy dorzucić "coś" jeszcze by jak najwięcej się powspinać. Niestety czasem plany trzeba modyfikować – tego dnia musieliśmy zrobić to aż trzykrotnie i wydobyć ukryte pokłady spręża by zakończyć dzień z dwoma drogami na koncie 😉.
Pod ścianą zalega sporo śniegu, który rano jest twardy jak lód – nie zabranie chociażby raczków spowodowało znaczne wydłużenie czasu podejścia. Na miejscu okazuje się, że Tatarka jest zalana w trudnościach, dajemy jej więc czas na wyschnięcie i ruszamy na Kuttę (V-, war. V). Na tego nietrudnego klasyka wracam (RELACJA) po latach w roli asekuranta Ani, która nie miała go jeszcze na koncie. A jak wiadomo to jedna z pozycji obowiązkowych w Tatrach! Droga jest piękna, lita i dobrze asekurowalna oraz kompletnie wyposażona w stanowiska zjazdowe, dzięki którym możemy wrócić pod ścianę jeżeli nie planujemy zejścia (lub utrudnia je śnieg).
Pierwszy wyciąg Kutty ma kilka wariantów przejścia – my startujemy w miejscu gdzie kończy się śnieg i wymytymi skałami wspinamy się skośnie przez około 50 metrów (ok. III), najważniejsze to dojść do stanowiska z ringów pod kolejnym wyciągiem. Na nim (V-, 55m) do pokonania mamy ciąg ładnych zacięć – doprowadzą nas one w łatwiejszy teren, którym prawo podchodzimy do kolejnego stanu. Trzeci odcinek (IV, 55m) to skośny trawers przez popękane płyty – wspinamy się intuicyjnie wyszukując jak najlepszej rzeźby, aż do stanowiska z haków pod okapami ograniczającymi płyty po prawej stronie.
Przed nami danie główne – słynny trawers w wielkiej, z pozoru gładkiej płycie. Ruszamy do góry (V-) i po kilku metrach skręcamy ostro w lewo odnajdując dobre stopnie (częściowo niestety wykute przez pierwszego zdobywcę) i rysy na palce – kierujemy się do widocznych z daleka haków. Po tym pięknym odcinku nie zatrzymujemy się, tylko kontynuujemy wzdłuż pęknięcia w płycie (IV) aż do wielkiego trawnika, na którym po ok. 55 metrach znajdziemy stanowisko z ringów. Uwaga, zjeżdżając nie kierujemy się do poprzedniego stanowiska z haków a pionowo w dół do dodatkowego łańcucha (zaznaczony na TOPO), z którego dojedziemy do wcześniejszego stanowiska.
Z trawnika wspinamy się (IV) do góry odstrzelonymi płytami obok zacięcia i po ok. 50 metrach docieramy do stanu. Z niego do wyboru mamy dwa warianty, IV+ odbija w prawo kominkiem zaraz nad stanowiskiem, ale zdecydowanie warto pokusić się o ten piątkowy. Wspinamy się ładną płytką do góry i po ok. 15 metrach przewijamy (hak) w prawo do wąskiego zacięcia – z niego po kilkunastu metrach wychodzimy w prawo na dużą półkę ze stanowiskiem. Ostatni wyciąg (III, 30m) to łatwe wspinanie wzdłuż pęknięć w płycie aż do grani – stąd zaczynamy zjazdy lub idziemy w prawo na szczyt.
Podczas zjazdów po zrobieniu drogi rozczarowanie - okazuje się, że śnieg na półce zaczął topnieć i zalewać okapy poniżej, w tym kluczowe zacięcie z Tatarki. Już wiadomo dlaczego rano było mokre... Gdy już godzę się z sytuacją proponuję partnerce, że mogę wrócić z nią na inną piękną drogę - Čiernobiele sokolíky (VI+). Niestety kończy się na jednym wyciągu – na kolejnym (kluczowym) płynie coraz większy potok, czyli powtórka z rozrywki! Po wycofie spręż opada ale nie odpuszczamy, trawersujemy ścianę z powrotem w prawo i już po 15-tej wchodzimy w drogę Kubín-Roland (V), której prowadzenie dla odmiany przypada mi. Mimo później pory obok nas Filar Čihuli zaczyna jeszcze zaprzyjaźniony zespół, który wcześniej zrobił tego dnia Pytlákův expres (VI+, polecam). Z chłopakami spotkamy się ponownie na stanowisku zjazdowym pod granią.
Kubín nie jest tak piękny jak Kutta czy Čihula ale można polecić go jako kolejną nietrudną drogę na ścianie. Jest kilka ciekawych odcinków, a do tego linia zachowała „górski” charakter – większość stanowisk i asekuracji zakładamy sami, jedyne co bowiem na niej napotkamy to nieliczne stare haki. Z powodu wysokiego stanu śniegu pod ścianą dobrych 10-15 metrów pierwszego wyciągu mamy zasypane, po przekroczeniu szczeliny brzeżnej zaczynamy więc wspinanie w dogodnym miejscu – kierując się do wyraźnego zacięcia zaznaczonego na zdjęciu (IV, ok. 20m). Na półce nad zacięciem jest taśma i warto tutaj zrobić stanowisko – kolejny wyciąg (V) zaczyna się bowiem dość gładką płytą, po przejściu której systemem pęknięć wspinamy się do góry, po ok. 40 metrach można zrobić stanowisko na wygodnej półce. Stąd idziemy kolejnymi pęknięciami wprost do góry (ok. IV+, 30m) lub łatwo obchodzimy trudności – najważniejsze by dotrzeć do podstawy wielkiego zacięcia ograniczonego przewieszkami po prawej stronie.
Kolejny wyciąg to wspinanie popękaną płytą blisko zacięcia (nie samym zacięciem), na wysokości czerwonego okapu odbijamy w lewo i przewijamy się na półkę pod kolejną wielką płytą. Ta jest troszkę bardziej wymagająca (V-) i dłuższa, ponownie nie wspinamy się zacięciem ale 2-3 metry od niego i korzystając z dobrej rzeźby docieramy do kolejnego przewinięcia – stąd podchodzimy kilka metrów łatwym terenem do półki pod zielonymi płytami z okapikami. Wyciąg szósty (V, ok. 40m) prowadzi skośnie w prawo – celujemy w wyraźne pęknięcie w filarze, do którego dostaniemy się zacięciem (widać haka). Po kilku przemyślanych ruchach (trzeba się dobrze poskładać bo może być trudniej) przewijamy się w łatwy teren i szukamy dobrego miejsca na stanowisko – najlepiej na dużej półce z trawą. Wyciąg przedostatni (III, ok. 50m) prowadzi łatwym terenem pod wieńczącą drogę rynnę, którą (IV, 50m) wychodzimy na szczyt. My pod koniec drogi odbiliśmy bardzo mocno w lewo w kierunku Čihuli i terenem ok. IV dostaliśmy się do ostatniego stanowiska z drogi Pilierissima, którą prowadzą wygodne zjazdy wzdłuż filara (zaznaczone na topo). Opcje po wejściu na szczyt to zejście granią w prawo na przełęcz lub trawers nią w lewo do zjazdów z Kutty.