Constantini-Apollonio, Tofana di Rozes
Wizyta na majestatycznych filarach Tofany di Rozes – tym razem by spróbować sił na najsłynniejszej (m.in. wg przewodnika Bernardiego) drodze w okolicy Cortiny d’Ampezzo. Przepiękna, logiczna i niezwykle efektowna linia Constantini-Apollonio (VII+) to marzenie niejednego górskiego wspinacza, a moim było już od pierwszej wizyty w Dolomitach. Po przejściu innego, sporo łatwiejszego klasyka ściany w zeszłym roku (Constantini-Ghedina VI-, RELACJA) obiecałem Ani, że po roku wrócimy na drogę prowadzącą środkiem Drugiego Filara – udało się dotrzymać słowa i przeżyć świetną górską przygodę!
Z realizacją celu nie czekamy – po solidnym rozwspinie pierwszego dnia (Supertegolina), korzystając z pewnej pogody nazajutrz rano podjeżdżamy do schroniska Dibona i ruszamy pod południowy mur Tofany. Na ścianie tego dnia będzie więcej osób z naszego klubu – trzy zespoły atakują Ghedinę, na Apollonio z kolei przed nami ruszają Błażej z Mariuszem (finalnie drogę przechodzą z A0 na „Drugim Dachu” i „Grzbiecie Muła”). Przed nimi są jeszcze dwa zagraniczne zespoły (przy pięknej pogodzie to norma na dolomitowych mega-klasykach), co powoduje nasze zwątpienie – idzie to bardzo powoli, a nie chcemy psuć sobie wrażeń z drogi i ryzykować wycofu, bardzo długo zastanawiamy się więc nad zmianą celu. Wyznaczamy ostateczny czas decyzji (10:00) i czekamy, gdy o tej porze mija dwie godziny od startu kolegów jest szansa, że nie utkniemy w kolejce – ruszamy!
Nasza droga aż do kopuły szczytowej jest bardzo ewidentna – jej linię po startowym zacięciu wyznacza wyraźne pęknięcie przecinające początkowo szare płyty, następnie dwa okapy (słynne „Dachy”), dalej charakterystyczny komin (cieszący się złą sławą „Grzbiet Muła”) oraz system zacięć doprowadzający do półek, którymi wytrawersujemy ze ściany. Prawie wszystkie stanowiska są z haków, na większości wyciągów poza stałymi hakami asekuracja własna jest dobra lub bardzo dobra – wystarcza komplet friendów do BD#2 i tricamy. Są fragmenty, których przeazerować się jednak nie da, stąd też do przejścia nawet w stylu A0 wymagane jest przynajmniej swobodne poruszanie się po starych porządnych dolomitowych VI-kach, myśląc o przejściu klasycznym mocne VII-ki nie powinny sprawiać nam problemów. Droga wg schematu Bernardiego ma 21 wyciągów + 2 (100 metrów) Ghediną do przełęczy, w opisie posłużę się jednak numeracją z Bergsteigen – zgodnie z nim połączyliśmy niektóre wyciągi i wyszło 17 + 100 metrów na lotnej.
Pierwsze sześć wyciągów (do „Pierwszej Półki”) oferuje przystępne (do VI-) wspinanie w litej, szarej skale – tą część drogi (z małym wyjątkiem) pierwsza na linie idzie Ania, resztę prowadzę już do końca. Zaczynamy od zacięcia nad charakterystyczną poziomą półką – my nie wchodzimy z jej prawej strony a startujemy wprost, wtedy do stanowiska na filarku mamy ok. 50 metrów (V). Drugi wyciąg (V) prowadzi w pięknej szarej płycie – idziemy kawałek do góry, po czym trawersujemy mocno w prawo szukając dobrej rzeźby i kolejnych haków, po ok. 25 metrach jest stanowisko ale najlepiej skorzystać z tego pod zacięciem, kilka metrów dalej.
Na trzecim odcinku (VI-, ok. 30m) zaczynamy wspinanie wzdłuż wspomnianego na wstępie pęknięcia, wyznaczającego drogę na kolejnych wyciągach – zmierzamy pod okapy, po czym sprytnie przewijamy się między nimi do stanu powyżej. Czwarty wyciąg (V+, 25m) to rysa w płycie z kilkoma ciekawymi ruchami, piąty (IV+, 30m) prowadzi łatwiejszym zacięciem. Na szóstym wyciągu (VI-) czeka nietrudna przewieszka, którą mijamy po lewej stronie i kontynuujemy łatwiej do sporego tarasu – tzw. „Pierwszej Półki”. Stąd świetnie widać już drugą, najtrudniejszą część drogi prowadzącą w przewieszonej żółtej skale - powyżej rysa przecina płyty po drodze przedzierając się przez okapy i zanika pod przewieszonym kominem. Ania sprawnie wywiązała się ze swojego zadania, przejmuję prowadzenie i ruszamy dalej.
Po przejściu krótkiego zacięcia wchodzimy na żółtą płytę i wzdłuż pęknięć (V), trzymając się lewej strony kierujemy się do stanowiska pod „Pierwszym Dachem” – w ten sposób łączymy dwa oryginalne wyciągi w jeden (siódmy wg Bergsteigen, 55m), po drodze jest stan pośredni, na dojściu pod okap jest krucho i trzeba szczególnie uważać.
Okap nad naszymi głowami robi spore wrażenie – przystawiam się do niego dopiero po dłuższym narzekaniu jak to nie lubię takich formacji 😉. Chwyty okazują się zaskakująco duże, problemem są jednak kiepsko ułożone i mocno wyślizgane stopnie, których dodatkowo nie widać gdy wejdziemy w przewieszenie – jak źle się poskładamy o przejście za VII+ może być ciężko… Mimo wszystko idzie całkiem dobrze i gdy już witam się z gąską i wyciągam tyłek z otchłani, ręka nie trafia do klamy nad trudnościami i lecę tzn. wiszę bo haki z przedłużonymi pętlami uzupełnione w razie potrzeby o 2-3 friendy zapewniają bardzo komfortową asekurację. Na szczęście wyciąg jest bardzo krótki (15 metrów) a okap zaraz nad stanowiskiem – zostawiam więc plecak powyżej, zjeżdżam, przewiązuję się i wiedząc co i jak spokojnie powtarzam całość w ciągu. Ania sprawnie haczy okap i szybko dołącza do mnie na stanowisku.
Dwa krótkie wyciągi między okapami zgodnie z topo łączymy (nr 9 w Bergsteigen) – wspinamy się w pionowej żółtej skale wzdłuż pęknięć, jest dość ciągowo (VI), a najbardziej wymagający fragment czeka na koniec, tuż po wiszącym stanowiskiem (ok. 40 metrów). Nad nami „Drugi Dach”, do którego dochodzimy czujnym, szóstkowym terenem – tym razem pierwsza próba kończy się dość szybko, gdy tylko próbuję wstawić się w okap. W przeciwieństwie do „Pierwszego Dachu” tutaj mimo niższej wyceny (VII) o OS-a jest dużo trudniej, odpowiednie ruchy wymyślam dopiero po dłuższej chwili – oczywiście nie zdradzam szczegółów by nie psuć zabawy, jest dość efektownie 😉. Po przewinięciu już łatwo osiągam spory taras („Druga Półka”) z wygodną platformą biwakową i ściągam Anię – tym razem jest trochę trudniej z wyjściem z przewieszenia za pomocą przelotów, po wypięciu punktów pod okapem wylatuje się bowiem w powietrze…
Na półce robimy dłuższą przerwę i przyglądamy się osławionemu „Grzbietowi Muła”, który nas czeka – z dołu nie wygląda na taki straszny, w pamięci mam jednak zasłyszane opowieści jak i wiele zagranicznych opisów w stylu „jeżeli myślałeś że crux był w okapach – możesz się mylić” 😊. Otuchy nie dodaje też fakt, że jakąś godzinę temu dobiegały nas stąd krzyki kolegów – ruszam więc jak na ścięcie powtarzając sobie pod nosem „to tylko VI+, to tylko VI+…”. Po przejściu kilku metrów zaczyna się koszmar – przewiesza się ściana, przewiesza się i sam komin, samo dotarcie od haka do haka (dość odległych) jest już wyzwaniem, w najtrudniejszym miejscu długo się męczę ale w końcu nie mając kompletnie pomysłu co dalej – zawisam. Podwieszam plecak na przelocie powyżej i zjeżdżam na dół – patentowanie na nic się tutaj zda, komin trzeba po prostu „przemęczyć”, postanawiam spróbować jeszcze tylko raz, nie mając ochoty spędzać w tym paskudnym miejscu więcej czasu. Drugie podejście jest już lepsze (koniecznie prowadźcie „Muła” bez plecaka!), choć w kluczowym momencie ponownie dochodzi do ofiarnej walki , w ruch idą plecy, kolana, łokcie itp. i w ten oto mało estetyczny sposób udaje się przedostać wyżej. Zmęczony fizycznie i psychicznie odpoczywam dość długo zanim pokonuję czekający jeszcze do stanowiska 15-metrowy komin (VI-). Idąca na drugiego Ania wcale nie ma łatwiej – azerowanie w przewieszeniu po oddalonych od siebie hakach jest koszmarne, po wylocie z komina ciężko ponownie do niego wrócić, po okolicy jeszcze długo rozlegają się więc epitety których nie będę cytował 😉.
Po ochłonięciu ruszamy dalej – droga staje przed nami otworem, zostało kilka łatwiejszych wyciągów, a po „Mule” wszystko wydaje się wręcz chodzeniem po łące 😊. Na początek szybko (25m, IV+) wychodzimy zacięciem na półkę i trawersujemy w prawo. Wyciąg 13-ty (w Bernardim 15 i 16) to 55 metrów piątkowego (V+) wspinania w czarnym kominie, pod koniec można wyjść z niego poniżej przewieszki lub iść wprost (będzie ok. VI, ciężko z liną) do stanowiska na półce. Stąd przechodzimy w prawo łatwym zacięciem i kontynuujemy do góry szarymi płytami (IV), skręcając w lewo gdy ściana powyżej się przewiesza. Wyciąg 15-ty (IV) to spory trawers w lewo – za kantem obniżamy się trochę i kontynuujemy trójkowym terenem skośnie w prawo „jak puszcza”, my podeszliśmy trochę na lotnej do wygodnej półki z repem. Stąd można trawersować dalej do filara, gdzie dojdziemy do linii Constantini-Ghedina lub wspinamy się pionowo do góry po czarnej ściance (IV-V), łącząc się ze wspomnianą drogą w kominie powyżej. Kolejne 100 metrów pokonujemy na lotnej – po wyjściu z kruchego komina (III) na przełączkę (opcjonalny stan) można iść krótkim zacięciem po prawej (miejsce V-) lub filarkiem po lewej (IV) do wyraźnego żlebu, rok temu wybrałem pierwszą opcję, tym razem drugą. Oba warianty wyprowadzą nas na wierzchołek Filara, gdzie kończymy wspinanie i możemy się rozwiązać.
Znając zejście już po 30 minutach pijemy piwo w schronisku Giussani, nad którym góruje imponująca ściana Punta Giovannina (są tam drogi jakby ktoś się zastanawiał) – taki powrót ze wspinania to kolejny powód dla którego na Tofanie jest jednym z lepszych w Dolomitach! Po kolejnych 45 minutach jesteśmy na parkingu przy schronisku Dibony i wracamy na nasz camping (Sass Dlacia), gdzie udaje się jeszcze załapać na zasłużoną pizzę 😊.
Poza schematami umieszczam też link do opisu na Bergsteigen -> INFO & TOPO.