17/08/2022Tagi: AlpyDolomityTorre TriesteWspinanie górskie lato

Cassin-Ratti, Torre Trieste

Wycena: VIII-   Asekuracja: R3   Długość [m]: 700   Wyciągi: 21   Czas [h]: 12   Wystawa: SE   Ocena: 8/10   Komentarz:    

Torre Trieste ujrzałem pierwszy raz kilka lat temu – podczas podejścia pod Torre Venezia (relacja z drogi Andrich-Fae TUTAJ). Będąc pod ogromnym wrażeniem ściany obiecałem sobie, że jeżeli tylko kiedyś mój poziom wspinaczkowy na to pozwoli – spróbuję ją przejść 😊. Okazja przytrafiła się dość przypadkowo podczas obozu klubowego AD 2022 i tak po wizycie miesiąc wcześniej na Jorassach, mam okazję zmierzyć się z kolejną wielką drogą alpejskiego wizjonera – Cassina, tym razem na największej turni w Dolomitach, określanej mianem "wieży wież" (the tower of towers). Linię na Trieste wytyczył on wraz z Rattim w roku 1935 w stylu VI+ A1, po uklasycznieniu jej maksymalne trudności to VIII-.

Gdy okazuje się, że partner z którym od dawna umówiony byłem w tym czasie na piękną drogę na Cimie zrezygnował z przyjazdu w Dolomity, proponuję Adrianowi byśmy razem wybrali się na coś przygodowego. Finalna decyzja o wyborze celu zapada dopiero wieczorem – kolejnego dnia jest ostatni dzień w miarę pewnej pogody, postanawiamy więc spróbować. Z campu wyjeżdżamy w nocy, po godzinie jesteśmy pod schroniskiem Capanna Trieste i ruszamy pod ścianę, co zajmuje nam dwie godziny – zdecydowanie lepiej byłoby spać w Schronisku Vazzoler lub zabiwakować na podejściu.

Ze szlaku nr 558 prowadzącego do Schroniska Torrani odbijamy w kierunku wielkiego żlebu opadającego spod wschodniej wystawy Torre Trieste, do którego dostajemy się po pokonaniu progu (II-III). Po wyjściu nad wielkie skalne bloki w żlebie zobaczymy wyraźną trawiasto-skalną półkę, którą wchodzimy w ścianę. Eksponowanym i kruchym miejscami tarasem przewijamy się na południową ścianę, mijamy wygodne miejsca biwakowe i docieramy pod start drogi Cassin-Ratti – na czarnej płycie przed charakterystycznym okapem znajdziemy hak z pętlą (widoczny na zdjęciu z pierwszego wyciągu). Omawiamy kwestię prowadzenia (ja biorę kluczowy wyciąg w górnej części, Adrian dolnego cruxa, pozostałe zmiany co kilka wyciągów) i ruszamy – dość późno bo ok. 7:30. Mimo iż Słońce pojawi się na ścianie dopiero ok. 9, jest bardzo ciepło i spokojnie można było wspinać się od brzasku.

Dolna część drogi wg opisu jest krucha – okazuje się nie tylko taka ale również bardzo zapiaszczona, co przy bardzo słabej miejscami asekuracji daje nam do myślenia czy nie warto było jednak zabrać młotka i haków. Pocieszamy się jednak, że im wyżej tym ma być lepiej – tak faktycznie jest. Póki co jednak uporać musimy się z nieprzyjemnym terenem – pierwszy wyciąg (V-, 40m) rozpoczynamy w górę, po czym trawersujemy pod małymi przewieszkami w prawo (hak) i starając się nie pourywać wszystkich chwytów oraz odkurzając je idziemy do góry do stanowiska. Te właściwie na całej drodze zbudowane są ze starych haków, sporo z nich można i warto zdublować własnym sprzętem (mieliśmy tricamy i friendy do BD #2). Drugi odcinek jest krótki (20m)  i choć nietrudny (IV+), podobnie jak poprzedni dość paskudny – ruszamy w prawo i kruchą płytką z zacięciem idziemy do stanu pod pierwszymi poważniejszymi trudnościami na drodze.

Wyciąg trzeci i czwarty niechcąco robimy na raz – wychodzi nam 30 metrów. Zaczynamy przez czarne ścieki , przechodzimy dość sprężną rysę (klasycznie VII-, oryg. A0) i pokonujemy skośnie w prawo przewieszoną ściankę (VII-, oryg. A1) – po jej przejściu czeka jeszcze czujny trawers do wiszącego stanowiska. Z dołu dochodzi inny wariant, sugerujemy się jednak jednym z topo na którym jest zaznaczone by tam nie iść – ponieważ powyżej jest jeszcze jeden stan można się zacząć zastanawiać czy poszło się dobrze, szczególnie gdy łączymy odcinki. Po dłuższej analizie stwierdzamy jednak że jest ok i zdajemy sobie sprawę, że paskudnie wyglądający hakowy trawers w lewo (oryg. A1) to piąty wyciąg naszej drogi!

Mimo iż odcinek ma tylko 15 metrów idąc klasycznie (VII+) można się zmęczyć – poodwracane chwyty i miejscami brak stopni na przewieszonej ścianie wymagają dość nietypowych ruchów, Adrian ratując OS-a walczy nawet z nogami nad głową 😉, mi na drugiego już bezstresowo udaje znaleźć się mniej ekwilibrystyczne rozwiązanie. Z kolejnego wiszącego stanu ruszamy przez przewieszkę po lewej (VI) i wychodzimy w łatwy teren, w lewo odchodzi droga Carlesso, my z kolei kierujemy się bardzo mocno w prawo – w kierunku wyraźnego pęknięcia w filarze, stanowisko jest po 40 metrach pod rysą.

Zmieniamy się na prowadzeniu i ruszamy dalej – przed nami wyciąg 7-my (mocne V), po przejściu przewieszki na starcie idziemy dalej wzdłuż komina, mijamy okap po lewej i docieramy do stanu na półce. Stąd wspinamy się systemem zacięć (V/V+), z których po prawie 60 metrach wychodzimy na taras – tzw. Pierwszą Półkę, stanowisko jest po przewinięciu w lewo. Wyciąg 9-ty (VII-, 30m) dał mi trochę popalić – przewieszona żółta ściana z wypychającym zacięciem jest co prawda mocno obita hakami (oryg. A0), ruchy nie są jednak zbyt naturalne, co powoduje niespodziewaną trzęsawkę na wyjściu z trudności 😊. Na pocieszenie wyciąg 10-ty jest nie tylko ładny ale i przystępny (choć raczej ma więcej niż IV+) – wspinamy się pięknymi szarymi płytami w lewo i skręcamy do góry wzdłuż zacięcia, z którego po 50 metrach docieramy do stanu pod sporą nyżą. Stąd (wyc. 11) ruszamy trawersem w lewo, pokonujemy kruchy kominek (V) i wychodzimy na wielki taras – tzw. Drugą Półkę, naszym oczom ukazuje się początek górnego spiętrzenia ściany. Po przedarciu się przez kosówki przechodzimy pod filarem w prawo, na wschodnią stronę turni.

Po dłuższej przerwie zabieramy się za drugą część drogi. Niepokoją nas gęste chmury, które coraz mocniej opanowują okolice – pocieszamy się jednak, że gdyby się w niedługim czasie rozlało to z półki do której właśnie dotarliśmy istnieje możliwość przetrawersowania do kominów zjazdowych. Tymczasem na prowadzenie wyciągu 12-go rusza Adrian – startujemy łatwo w kierunku żółtego obrywu (głaz stąd leży na półce poniżej 😊), który obchodzimy po lewej stronie i po 20 metrach docieramy do stanowiska. Wyciąg kolejny jest jednym z najlepszych na drodze – wspinamy się ponad 30 metrów w pięknym szarym zacięciu (VI+/VII-), jest dość technicznie i ciągowo. Ze stanowiska przechodzimy bez trudności około 15 metrów w lewo – na schemacie z którego korzystamy to wyciąg nr 14, na pomocniczym nie jest liczony stąd więc dalsze rozbieżności w numeracji. Po trawersie naszym oczom ukazuje się pionowe żółte zacięcie – prowadzi nim wyciąg 15-ty (VI/VI+, 20m).

Po przejściu całkiem fajnego zacięcia zgodnie z planem zmieniamy się na prowadzeniu i ruszam na kluczowy wyciąg drogi (klasycznie VIII-, hakowo A1, ok. 20m). Dojście pod cruxa jest trochę kruche, pod okapem trzeba przewinąć się w lewo i kontynuować przewieszonym zacięciem, asekuracja to stare haki, do których dorzucić można średnie friendy. Ruchy na szczęście są bardziej techniczne niż siłowe, do tego całkiem fajne – po chwili jestem po trudnościach zadowolony, że udało się w pierwszej próbie, co zwiększa nasze szanse by drogę skończyć przed zmrokiem. Po chwili dołącza do mnie Adrian (co cieszy fleszuje całość bez bloku) i przenoszę stanowisko kilka metrów dalej, za kant (miejsce za VI) – ponieważ schodzi się trochę w dół, zdecydowanie warto tak zrobić by nie przesztywnić liny.

Wyciąg 17-ty (VI, 20m) to kolejny ładny i ciekawy odcinek w szarej ostrej i litej skale (podobnej do tej w Paklenicy) – zaczynamy zacięciem i przechodzimy lekko w lewo na popękaną płytę z dość sprężnym i ciągowym odcinkiem. Na kolejnym wyciągu (V, 50m) czeka nas łatwiejsze wspinanie w zacięciach i kominach – po ich przejściu wychodzimy na dużą półkę pod filarem. Zmieniamy się po raz ostatni i Adrian rusza na wyciąg nr 19 (V lub VI- w zależności od topo, 45m) – na początek przewieszona ścianka, potem ciekawe zacięcie i przewinięcie w lewo na półkę, pod kominy wyjściowe. Stąd wspinamy się prosto do góry (techniczne V/V+) przez około 50 metrów, po drodze mijając półkę ze stanem pośrednim. Ostatni (21-ty) odcinek w imponujący kominie jest już łatwiejszy (III) z jednym trudniejszym miejscem (V), po 60 metrach docieramy do spita (pierwszego i ostatniego na drodze 😊!). Stąd już dwójkowym terenem w lewo wychodzimy na szczyt, robimy pamiątkowe zdjęcie z banerkiem i szybko ruszamy w dół – do zachodu Słońca mamy niecałą godzinę i zależy nam żeby w tym czasie być już na zjazdach po wschodniej stronie.

By wydostać się ze szczytu należy bowiem początkowo zejść na stronę zachodnią (poręczówka), zjechać z tarasu ok. 30 metrów i przejść pomiędzy turniami do pierwszego zjazdu na ścianie wschodniej. Stąd po dwóch-trzech zjazdach (są też stany pośrednie) docieramy do wąskiej eksponowanej półki, którą trzeba przejść kawałek w lewo (patrząc w dół). Początkową fazę zjazdów udaje nam się zrobić bez problemów, później jest jednak gorzej – nie tylko robi się ciemno, ale zaczyna padać, w gęstej chmurze widoczność spada do 2-3 metrów i co chwilę musimy zastanawiać się gdzie jesteśmy. Po kolejnych dwóch zjazdach przechodzimy ok. 30 metrów w lewo i namierzamy słabo widoczne kolucho – trawers w deszczu po zagruzowanej i śliskiej półeczce wysoko nad ziemią dostarcza dodatkowych emocji 😊.

Udaje się i jedziemy dalej – na całą długość liny do „Drugiej Półki”, z której schodzimy ścieżką w lewo w stronę wielkich kominów, którymi zjeżdżamy już pod ścianę – trzymamy się cały czas lewej strony, przechodząc od czasu do czasu do kolejnej odnogi „kanału”. Ta część zajmuje sporo czasu – teren jest paskudny (zagruzowane żleby i poderwane progi), na zmianę schodzimy i zjeżdżamy kilka razy co wymaga odpowiedniego obchodzenia się z liną. Nic jednak nie trwa wiecznie i w końcu lądujemy w żlebie, trochę powyżej półki którą wchodziliśmy pod start drogi. Do tego miejsca zeszło nam około 5 godzin, biorąc pod uwagę ciemności oraz opad (na szczęście trwał tylko pół godziny) nie było więc najgorzej – standardowo podają ok. 4 godzin. Z relacji (w tym jednej polskiej) na które natrafiłem wynika, że większość osób wybiera nocleg na szczycie (wygodne biwaki!) i zjazd przy dziennym świetle – na pewno będzie szybciej i mniej stresująco. Jest kilka opisów zjazdów na zagranicznych portalach, nie są jednak spójne – lepiej więc sugerować się orientacyjnymi schematami (załączam) i ogólnymi wskazówkami.

Spod ściany wracamy kruchym żlebem którym podchodziliśmy rano i dalej szlakiem z powrotem na parking. Jest druga w nocy i pozostaje nam dojechać na camping – najbliższa godzina okazuje się najgorszym fragmentem całej akcji. Gdy bowiem po prawie 24 godzinach w napięciu odprężamy się, organizm mocno odreagowuje i całą drogę "odpływamy". Kolejne minuty ciągną się w nieskończoność i kilkukrotnie musimy stawać by się przewietrzyć – w końcu wracamy do bazy, kończąc przygodę w tym dość męczącym stylu „camp to camp” 😊. Drogę miłośnikom górskich przygód na dużych ścianach oczywiscie polecamy!