31/10/2022Tagi: TatryDolina KieżmarskaJastrzębia TurniaWspinanie górskie lato

Pavuci lezu do neba, Jastrzębia Turnia

Wycena: VIII   Wycena uzupełniająca: VIII-/VIII   Asekuracja: RS2   Długość [m]: 170   Wyciągi: 5   Czas [h]: 5   Wystawa: SW   Ocena: 9/10   Komentarz:    

Po dniu przerwy wracamy w Tatry by końcówkę długiego weekendu spędzić w Dolinie Kieżmarskiej. Po dotarciu nad Zelené pleso od razu ruszamy pod południowo-zachodnią ścianę Jastrzębiej Turni na świetne Pavúci lezú do neba (pol. Pająki idą do nieba, VIII-/VIII). Gdy rok temu zjeżdżając ścianą po Smrťi Vegetariánom (RELACJA) ujrzałem bajeczną płytę na ostatnim wyciągu, od razu wiedziałem, że trzeba będzie na nią wrócić! Niepokój wzbudzała jednak dolna część drogi – nie tylko ze względu na przewieszenia zwieńczone pasem okapów, ale i niejasny przebieg. Gdy jednak pod koniec sezonu pojawia się okazja, decydujemy się podjąć wyzwanie - jestem gotów na prowadzenie, a Ania godzi się na wsparcie w realizacji kolejnego taternickiego marzenia.

Po dotarciu pod ścianę (Słońce pojawia się na niej jesienią po 10-tej) długo analizujemy materiały – potwierdzają się moje obawy, że posiadane informacje są sprzeczne. Oryginalny schemat nie zgadza się z foto-topo, a cztery osoby które odpytałem i od których mam zdjęcia szły trzema różnymi liniami – od Chlapcom z Everestu 88 (VIII+), przez Pavúci, po Červené Previsy (VII). Co gorsza, autor obu dróg wracając na pierwszą z nich po latach poszedł pod okapami tą drugą, nie zdając sobie sprawy z pomyłki. Oczywiście nie wiedząc o tym jeszcze i mając od niego błędnie podpisane zdjęcia, ciężko było się przełamać by pójść inaczej. Nie da się też sugerować ringami czy spitami – ich różne rodzaje mieszają się i są porozrzucane po całej ścianie. Finalnie jednak idąc za radą powtarzającego drogę rok wcześniej Mariusza, postanawiam trzymać się oryginalnego schematu oraz wspinać się jak on – z założeniem, że Pająki biegną cały czas po prawej, a Chłopcy po lewej. Z powodu braku pewności startuję jednak mocno spięty i ten stan towarzyszy mi aż do wyjścia z okapów, co nie wpływa pozytywnie na efektywność i efektowność wspinania 😊.

Pierwszy wyciąg zaczyna się łatwą, litą płytą (V, spit), po jej przejściu dochodzimy do pierwszych przewieszek - droga Chlapcom z Everestu 88 odbija tutaj w lewo (ring nad okapikiem), nasi Pavúci idą wprost (dwa spity w zacięciach). Przewieszek nie pokonujemy samymi zacięciami, a ich lewymi ściankami oraz kantem – oba fragmenty są bardzo techniczne (raczej VII+ nie VII), skała jest co prawda bardzo lita ale wymyta i lekko zapiaszczona. Wyżej przez chwilę robi się łatwiej (wielkie chwyty w przewieszeniu, dwa ringi), po czym docieramy do sporego okapu – wpinamy się do spita na jego skraju i robimy ciekawego balda by wydostać się wyżej (mocno jak na VI+) 😉. Tutaj mamy dość wygodną półkę z ringiem oraz starymi hakami – podobnie jak Mario robię tutaj stanowisko, ciągnięcie liny przez 55 metrów z kilkoma trawersami i obejściem wielkiego okapu byłoby totalnie bez sensu. Aż szkoda, że nie dobito tutaj drugiego ringa – tym bardziej, że na tej samej wysokości kilka metrów na lewo zrobiono tak na Chłopcach, „oficjalnie” dzieląc pierwszy wyciąg na dwa.

Z naszego stanu ruszamy skośnie w lewo (dwa ringi), pokonujemy jedno trudniejsze miejsce (VII) z klamami w przewieszonej czerwonej skale, po czym wspinamy się w kierunku wyrwy w okapach (stare haki głęboko w zacięciu i ring pod okapem). Przewinięcie mimo iż wygląda bardzo trudno na schemacie wycenione jest tylko na VI – faktycznie chwyty oraz stopnie są duże, źle się układając można sobie jednak bardzo utrudnić, nie zdradzam szczegółów by nie psuć zabawy 😊. Po wyjściu z okapów i wpięciu się do stanowiska na wygodnej półce kamień spada mi z serca – to czego obawialiśmy się najbardziej już za nami, dalsza droga stoi otworem. Ania po stresujących przepinkach na trawersie w przewieszeniu wydostaje się z „otchłani” i również cieszy się, że wyżej czekają połogi i piony.

Trzeci (schematowo drugi) ma bardziej górski charakter, około 50 metrów oraz trudności do VI+, stała asekuracja to zaledwie trzy ringi, przyda się więc przynajmniej minimalny zestaw kostek lub średnich i małych friendów. Skała poza jednym fragmentem jest bardzo lita, wspinamy się płytami i rysami w sporej, otwartej ścianie, a pod koniec czeka ciekawy okapik. Po lewej stronie idzie droga Mrozka (kilka haków), trzeba więc uważać by przypadkiem w nią nie wejść – mi zdarzyło się to na środkowym fragmencie, szybko jednak wróciłem do wypatrzonego ringa. Stanowisko znajduje się pod charakterystycznymi żółtymi skałami zwieńczonymi przewieszeniami – po lewej widać ringa w okapie na Mrozku, nasz (jedyny na kolejnym wyciągu) jest w zacięciu po prawej. Start tylko wygląda groźnie – nie wspinamy się bowiem przez zarośnięte przewieszki, a sprytnie (w topo VI+ ale łatwiej) przewijamy za kant w prawo, podchodzimy kawałek i skręcamy ostro w lewo trawersując nad okapami, a dalej prosto i nietrudno (V, III) do stanowiska na półce pod wielką i przepiękną płytą, o której pisałem na wstępie. Po chwili dołącza do mnie Ania, robimy krótką przerwę i rozpoczynam zmagania z kolejną tatrzańską perełką. Mimo iż dopada nas cień (Słońce jest nisko, a dzień krótki) jest zaskakująco ciepło jak na ostatni dzień października i wysokość 2000 metrów – wspinam się nadal w krótkim rękawku.

Kluczowy wyciąg (VIII-/VIII, 25m) zgodnie z oczekiwaniami jest kapitalny, szczególnie dla miłośników pionowych płyt. Najtrudniej (zgodnie z tym co podaje topo) jest pod koniec, tam też kończy się moja pierwsza próba – dość stresująca bo płyta obita jest dość oszczędnie, dopiero dorzucając po 2 małe kostki i friendy jest bardziej komfortowo. Przed drugim podejściem robi się trochę nerwowo, do zmroku pozostaje bowiem niecała godzina, na szczęście po dotarciu do najtrudniejszego fragmentu radzę sobie z nim dość płynnie. Na stanowisku cieszę się bardzo z realizacji kolejnego górskiego marzenia i namawiam Anię by mimo długiego postoju skusiła się na dojście do mnie do góry – oczywiście już bez plecaka, do którego zaraz zjedziemy. Partnerka daje się przekonać i świetnie radzi z większością wyciągu, zatrzymują ją dopiero dynamiczne ruchy po małych chwytach i ryskach na ostatnich metrach – rozważa nawet powrót w przyszłości na prowadzenie, oczywiście jeżeli ktoś przejdzie jej „straszne” przewieszenia w dolnej części ściany 😊.

Jeszcze przed ciemnością szybciutko wracamy pod ścianę (ostatni zjazd znad okapów na ziemię jest jednym z efektowniejszych w Tatrach), po czym schodzimy na kolację i nocleg do Zelenego Plesa. Kolejny piękny, samotny dzień w świetnej tatrzańskiej ścianie za nami – jutro czas na ostatki i wizytę na zupełnie rzadko odwiedzanej przez wspinaczy Koziej Turni. A sama droga Pavúci lezú do neba zdecydowanie zasługuje na miejsce w tatrzańskim TOP100, w moim opracowaniu jest oczywiście uwzględniona (TUTAJ).