Johnny, Debeli Kuk
Kolejna wizyta w Paklenicy czyli jednym z nielicznych miejsc, gdzie mając do dyspozycji trzydniowy listopadowy weekend, przejść można trzy piękne wielowyciągowe drogi o dowolnych trudnościach. W piątek po nocnej podróży udajemy się z Anią na drugą po Anićy najciekawszą ścianę – Debeli Kuk i drogę Johnny (7a/VIII, 240m). Cel jak na „rozgrzewkę”, niewyspanie oraz plan na dzień kolejny dość ambitny, chcąc jednak dobrze wykorzystać ostatnie dni sezonu letniego nie ma się co oszczędzać 😊. Po 10 minutach spaceru mijamy efektowną ścianę południową, skręcamy w lewo przed mostkiem i podchodzimy skałami pod start drogi - na ścianie wschodniej. Kilkanaście metrów dalej tabliczką oznaczona jest Senza Pieta (6b+) – inna piękna linia, którą przeszliśmy na wiosnę (RELACJA).
Na pierwszym wyciągu Johnny'ego (6a w przewodniku/VI+ w Bergsteigen, ok. 40m) do pokonania mamy dwie ciekawe, techniczne ścianki – będąc niedogrzanym i nieprzyzwyczajonym jeszcze do tutejszej skały mogą się wydawać dość sprężnie, choć akurat nie tak bardzo jak na Senza obok 😉. Drugi wyciąg (6b/VII, ok. 30m) zaczyna się przyjemnym i nietrudnym wspinaniem po dużych chwytach, po czym docieramy do słabo urzeźbionej płyty z wąską ryską – podążamy wzdłuż niej i odbijamy w lewo za spitami, gdzie czeka kilka świetnych i technicznych ruchów.
Kolejne trzy wyciągi prowadzi Ania – na początek (6a/VI+, 20m) efektowny trawers z jednym trudniejszym miejscem, po czym już łatwiej do góry i skośnie w prawo do stanowiska. Stąd wspinamy się zacięciem do góry (5c/VI) i po kilku metrach odbijamy mocno w lewo, trawersując do kominka z krzaczkami – kolejny stan znajdziemy na półce po ok. 40 metrach. Powyżej czeka nas drugi siódemkowy wyciąg na drodze, w przeciwieństwie do poprzedniego siłowy – po łatwym początku wchodzimy w przewieszoną ściankę z zadziwiająco dobrymi chwytami. Ania spodziewała się walki na swoim pierwszym prowadzonym w Paklenicy 6b, a poszło bardzo gładko i po chwili jest na stanie 20 metrów wyżej. Teraz czeka z kolei wyzwanie dla mnie czyli kluczowy wyciąg za 7a (VIII), tutaj jak się okazuje już tak szybko nie pójdzie 😊.
Patrząc z dołu wydaje się, że trudności na około 30-metrowym wyciągu będą tylko na dole i choć faktycznie ewidentny crux (bulder po małych, ostrych chwytach w przewieszeniu) jest po kilku metrach, wyżej czekają jeszcze 2-3 wymagające fragmenty. Po spaleniu pierwszej próby długo rozpracowuję najtrudniejsze miejsce, co kosztuje sporo sił i co gorsza (przed planowaną na jutro mocniejszą i dłuższą drogą) skóry. Robi się też dość późno, postanawiam więc oddać tylko jedną porządną próbę w ciągu – na szczęście udaje się w skupieniu powtórzyć zaplanowane ruchy, wyżej czeka jeszcze trochę stresu by nie spalić i łatwiejsza już rysa wyprowadzająca na półkę. Ania z pomocą ekspresów szybko dociera do stanowiska i przejmuje prowadzenie na dwa końcowe wyciągi.
Siódmy odcinek (6a+/VII-) to wspinanie w bardzo ładnym, przewieszającym się pod koniec zacięciu – droga nie tylko zachwyca więc uroda ale i różnorodnością, to bowiem kolejna formacja z jaką przychodzi nam obcować. Swoją drogą to też jedyne miejsce, gdzie dołożyliśmy własnego frienda (na drogę zabraliśmy dwa średnie i dwa mikro), spity w trudnościach rozmieszczone są bowiem komfortowo, a tam gdzie jest łatwiej – bezpiecznie. Ania po wyjściu z zacięcia na półkę z drzewkiem (ok. 40 metrów) melduje, że brakuje stanowiska które wg obu schematów miało tam być – można co prawda zrobić coś swojego ale biorąc pod uwagę, że do tej pory wszędzie były „gotowce” jest to bardzo dziwne. Po przejściu kolejnych 20 metrów (kominek po prawej) lina się kończy, partnerka robi więc stan „awaryjny” na drzewie – w ten sposób przechodzi więc z rozpędu połowę ostatniego wyciągu (5c).
Po dojściu do półki nie zatrzymuję się tylko od razu przechodzę ostatnią ściankę i zamiast łatwym połogim terenem na szczyt, trawersuję w prawo i lekko schodząc w dół docieram do ostatniego stanowiska Senza Piety. Mając już sprawdzony zjazd (szczegóły w opisie) wiemy, że szybko wrócimy pod start Johnny’ego gdzie zostawiliśmy drugi plecak i buty. Warto więc rozważyć tą możliwość zamiast sugerowanego w topo zjazdu ze szczytu linią BWSC (dotrzemy wtedy pod ścianę południową), czy też zjazdów do ścieżki po stronie północnej (oczywiście ta opcja tylko jeśli zabraliśmy podejściówki). Po około 30 minutach jesteśmy z powrotem na ziemi – timing idealny, dokładnie chwilę później robi się bowiem ciemno (przypominam, że jest listopad 😉), do tego chwilę po nas z BWSC dojeżdżają towarzyszący nam na wyjeździe Ania z Tomkiem – ich łupem pada z kolei pozycja obowiązkowa na ścianie, Slovenski/PIPS (6a+).
Podsumowując krótko drogę Johnny – to świetna linia w oferujących ostre chwyty płytach o różnym stopniu nachylenia, z lekką domieszką rys i zacięć. Po jej przejściu nie sposób nie zgodzić się z tym co piszą na Bergsteigen – brak wielkiej gwiazdki w przewodniku to spore niedopatrzenie, moim zdaniem jest ciekawsza od pięknej przecież i reklamowanej jako klasyk ściany Senza Piety (6b+).
Poza schematem z przewodnika umieszczam też link do opisu na Bergsteigen -> INFO & TOPO.