Grań Mittellegi, Eiger
Po dwóch dniach intensywnego działania (wejścia na Mönch i Jungfrau) przenosimy się ze schroniska Mönchsjoch do Mittelleggihütte. Mamy czas, poświęcamy więc godzinę na zwiedzanie podziemnych tuneli naszpikowanych atrakcjami. Później wsiadamy do pociągu i podjeżdżamy jeden przystanek, wysiadając we wnętrzu góry – na stacji Eismeer (3159 m.). Pani konduktor na szczęście objaśnia nam jak się stąd wydostać na lodowiec (schody w tunelu), bo już przymierzaliśmy się do zjazdów z okien widokowych 😉. Na śniegu lampa jest niesamowita, podchodzimy bardzo mozolnie pod ścianę którą trzeba przetrawersować by dostać się do schroniska na grani – pokonujemy dwa trójkowe wyciągi, później już na lotnej idziemy kilkaset metrów wyszukując najłatwiejszego terenu.
W schronisku Mittelleggi (3355 m.) meldujemy się po 12-ej, poznajemy sympatyczną szefową (Corinnę), która przydziela nam osobny schron obok schroniska. Początkowo dziwię się bo przecież zapłacone mamy za nocleg w głównym budynku, później zmieniam nastawienie gdy okazuje się, że tam są 24 miejsca w 1 pokoju, a u nas tylko 8! Ponownie jak dzień wcześniej kiblujemy na wyrach, podziwiamy widoki i oczekujemy na zamówiony posiłek. Kolacja jest mega wypasiona (nie to co w Mönchsjoch), piwo bardzo dobre, a atmosfera prawie domowa więc humory dopisują. Po towarzystwie widać, że nie ma tu raczej ludzi przypadkowych (w przeciwieństwie do np. schronu pod Matterhornem) – tylko przewodnicy z klientami i kilka „prywatnych zespołów”. Niedługo po kolacji kładziemy się do łóżek i staramy się choć trochę przespać.
O 5 rano stawiamy się na szybkim śniadaniu, zbieramy graty, szpeimy się i ruszamy! Człowiek zaspany, ciemno, ślisko, a tu od razu taka lufa i w jedną i drugą stronę 😊. Już po kilkudziesięciu metrach łapiemy korek przed pierwszą ścianką z trudnościami – okazuje się, że idący przed nami młodzi Niemcy i Francuzi jednak nie są jednak zbyt doświadczeni we wspinaniu górskim bo zachowują się dość niepewnie i asekurują na sztywno praktycznie każdy trudniejszy odcinek. Przewodnicy z klientami oczywiście znikają nam z pola widzenia już po kilku minutach.
Związany jestem z Ryśkiem i cały czas idziemy tylko na lotnej, zmieniając się na prowadzeniu. Arek z Adamem asekurują się na bardziej wymagających ściankach. Jak tylko wychodzi Słońce od razu jest lepiej, rozgrzewamy się i wpadamy w trans wspinania – jest pięknie, droga jest oczywista, ekspozycja niesamowita, trudności niezbyt wygórowane (pionowe odcinki trójkowo-czwórkowe przeplatane zero-jedynkowymi odcinkami prostymi). Krótko mówiąc – piękna alpejska grań! Po pewnym czasie mieszamy w naszych zespołach, ja „biorę” zmęczonego najbardziej wysokością Arka, Rysiek Adama i prujemy dalej do góry, czasami czekając tylko aż Francuzi zwolnią drogę (Niemców udało się wyprzedzić). Na koniec jeszcze tylko dość psychiczny trawers po zmrożonych śniegach tuż nad ścianą północną i słynny Eiger (3970 m.) jest nasz!
Mimo iż jest dopiero 10:30, nie rozsiadamy się na górze – czeka nas dużo większe logistycznie wyzwanie bo zejście Zachodnią Flanką owiane jest złą sławą, na dodatek po południu zapowiadane są opady. Do przejścia mamy prawie dwa kilometry w pionie, więc co jakiś czas nerwowo zerkamy na zegarek. Niestety po dość oczywistym, śnieżnym początku, wchodzi się w bardzo rozległy skalny teren, gdzie odnalezienie właściwej drogi graniczy z cudem. Posuwamy się bardzo powoli, nieprzyjemne zejścia zagruzowanymi ściankami przeplatając kilkunastoma zjazdami z tego co znajdujemy – teren jest PASKUDNY. Nie dziwne, że tak wiele zespołów zastaje tu noc, a mnóstwo ludzi wybiera na zejście grań południową.
Po kilku godzinach wszyscy zgodnie stwierdzamy, że jest to zdecydowanie najgorsza droga jaką zdarzyło nam się poruszać w Alpach. Na szczęście pogoda wytrzymuje (chwilę postraszyło grzmotami i przelotnym opadem), poniżej zjawia się nawet helikopter na akcji ratunkowej (ktoś schodzący przed nami musiał się uszkodzić), a gdy chmury się rozchodzą wypatrujemy jakąś ekipę na miejscu biwakowym w połowie zejścia. Okazuje się, że są to Ukraińcy wybierający się Flanką na szczyt kolejnego dnia. Chłopaki sporo nam pomagają bo najpierw jeden z nich wychodzi nam naprzeciw (robiąc sobie rozeznanie) a gdy już docieramy do reszty grupy tłumaczą jak przyspieszyć zejście używając skrótu, którym wychodzili do góry. Z tego miejsca nabieramy już mocnego przyspieszenia i zapodajemy ostre tempo by wyrobić się na ostatnią kolejkę ze stacji Eigergletscher (2320 m.), do Grindelwald (1034 m.).
Na peronie składamy sobie gratulacje – Trylogia Berneńska, w tym cel główny czyli Grań Mittellegi są nasze! Wieczorem znajdujemy tani hotelik, kąpiemy się (w końcu) i ruszamy na miasto świętować nasz sukces pizzą i piwem! Sprzed parkingu zerkamy w górę – dwa kilometry wyżej na grani widać małe światełko z Mittelleggihütte – ciężko nam uwierzyć, że jeszcze dziś rano tam byliśmy.