American Beauty, Mnich
W sobotni wieczór na Taborze pozostało już niewielu obozowiczów – większość po kilku dniach opadów zwątpiła, że w niedzielę będzie się dało działać. My jednak nie odpuszczamy i po krótkiej (tym razem) integracji wcześnie rano udajemy się ponownie pod Mnicha. Niebo zasnuwają chmury i wieje, deszcz zapowiadany jest jednak dopiero na popołudnie. Trzymamy się więc planu i zmierzamy na linię zaliczaną do grona najpiękniejszych w Tatrach – American Beauty (VIII+). Jej prowadzenie w całości było jednym z moich taternickich marzeń, cieszę się więc niezmiernie, że Ania zgodziła mi się towarzyszyć. Samo przebywanie na tej legendarnej drodze jest już dla nas dużym świętem i będziemy cieszyć się niezależnie czy pogoda i umiejętności pozwolą przejść ją w całości 😊.
By dostać się pod start AB przewijamy się na wschodnią ścianę i trawersujemy Dolnymi Półkami do stanowiska (dwa spity, zostawiamy taśmę i karabinek) pod trzecim wyciągiem, skąd zjeżdżamy 50 metrów wzdłuż dwóch pierwszych odcinków. Można również skorzystać z łańcucha pod startem Sprężyny kilka metrów na lewo, wtedy jednak czeka nas diagonalny zjazd przez Płyty Kosacza.
Początkowe (siódemkowe) wyciągi American Beauty przeszliśmy już z Anią kilka lat temu, gdy wybraliśmy się na piękną kombinację nazwaną przeze mnie roboczo American Spring (trzy płytowe wyciągi AB + trzy rysowe wyciągi Sprężyny) – polecam jeżeli dla kogoś główne trudności pierwszej drogi są za wysokie (opis TUTAJ). Dzięki temu tym razem początek udaje przejść się sprawnie i szybko, co daje więcej czasu na zmierzenie się z czterema ósemkowymi wyciągami powyżej.
Pierwszy wyciąg (25m) zaczynamy od przyjemnego kanciku (VI), z którego kierujemy się w stronę podciętej płyty – przewinięcie na nią przez okapik jest cruxem dolnej części drogi (VII+). Miejsce jest dość trikowe, tym razem dobrze trafiam z ustawieniem i przechodzę je bez problemu – pozostaje dojście do stanowiska wzdłuż cienkiej ryski (ok. VI+). Drugi odcinek (30m) prowadzi bardzo ładną płytą, po całkiem sprężnym starcie (VII-) robi się łatwiej (VI/VI+) i wystarczy spokojnie robić kolejne przechwyty po dobrych krawądkach. Po dotarciu do stanowiska z którego zjeżdżaliśmy robimy krótką przerwę, zabieramy pozostawione rzeczy (nie było sensu jechać z nimi w dół) i ruszamy dalej.
Trzeci wyciąg (45m) jest jednym z piękniejszych siódemkowych wyciągów w Tatrach – czeka nas sporo technicznego wspinania w wielkiej, otwartej płycie. Startujemy wspólnie z drogą Sadusia by po obejściu przewieszki (ok. VI) odbić od niej mocnym trawersem w lewo wzdłuż obłych rysek (ok. VII) i kontynuować do góry wzdłuż spitów, gdzie czeka nas jedno wyraźnie trudniejsze miejsce (VII+). Ostatnie 10 metrów to łatwiejsze (V-VI), ale ładne zacięcie z rysą, pod koniec którego łączymy się na chwilę ze Sprężyną i dochodzimy do wspólnego stanowiska. Łatwiejsza i znana część drogi za nami, czas na dużo trudniejsze wyciągi, na których już tak gładko nie pójdzie. Poza niepewną pogodą niepokoi też obolałe ciało, które ewidentnie nie doszło jeszcze do siebie po niedawnej wyrypie w Alpach... Postanawiamy mimo wszystko iść „ile da radę”, bo przecież celem jest samo wspinanie a nie „zaliczenie” drogi – szczególnie gdy jest tak świetne jak tutaj!
Czwarty wyciąg (25m) startuje zacięciem z rysą po prawej (VI+), jest ono jednak mocno zarośnięte i można iść wprost (VI) lub rysą ze Sprężyny po lewej (V+). Po dotarciu do wygodnej półki czas na głęboki oddech, przed nami bowiem krótki lecz mocny (w topo VIII+, raczej ok. VIII) fragment - piękna łukowata rysa w przewieszonej płycie. Niestety jeszcze przed wejściem w trudności przy linie wybranej do wpinki wyjeżdża mi but i zaliczam niespodziewanie długi lot 😉. Przy powtórce staję uważniej i po kilku pięknych zgięciach wzdłuż rysy przechodzę łatwiejszym trawersem w prawo do stanowiska. Ania sprawnie haczy trudniejszy moment, wspina się jednak przez większość wyciągu i jest zachwycona – podobnie jest zresztą na całej drodze, co bardzo cieszy biorąc pod uwagę ile kosztowało ją wiszenie na stanowiskach, dźwiganie plecaka i cierpliwe asekurowanie.
Wyciąg piąty (20m) zaczyna się płytą nakrytą imponującym łukowatym dachem – początkowo jest dość gładko, po kilku metrach na prawo pojawia się jednak przechodząca w półeczkę. Przejście na nią to kluczowa trudność, którą trudno wycenić z powodu bardzo technicznego charakteru (w topo VIII, raczej VIII-), nie zdradzam jednak patentu by nie psuć zabawy 😊. Po przejściu w prawo za dach czeka nas jeszcze przewinięcie nad niego, tutaj chyba z 10 minut wychodzę do góry i na dół nie mogąc się zdecydować i nie chcąc spalić – finalnie nie jest wcale tak trudno (ok. VII?) i pozostaje dojść kilka metrów zacięciem do stanowiska.
Odcinek szósty (20m) okazuje się największym wyzwaniem na drodze (mimo wyceny VIII sporo osób twierdzi, że jest kluczowy) – spędzam na nim mnóstwo czasu, a Ania marznie na niewygodnym stanowisku gdyż pogoda robi się coraz gorsza i ewidentnie deszcz wisi w powietrzu. Po ciekawym trawersie wzdłuż obłej rysy odbija się do góry wzdłuż kantu, za który trzeba się przewinąć na słabo urzeźbioną płytę – miejsce jest niezwykle techniczne i początkowo nie wierzę, że uda mi się je przejść. Na szczęście trzecia próba okazuje się skuteczna – kolejnej mogłoby nie być gdyż palce odmawiają już posłuszeństwa, a czarne chmury nie pozwalają na chociażby krótki rest pomiędzy wstawkami. Po przejściu cruxa pozostaje jeszcze pokonanie uklamionej przewieszki (VI) i wyjście na wielką, wygodną (uff) półkę z okapem, pod którym w razie konieczności będzie można przeczekać deszcz 😉.
Ostatni wyciąg (25m) to wisienka na torcie – zaczynamy pięknym płytowym kancikiem (ok. VII) i docieramy do bardzo ciekawego miejsca, niknącej rysy z oddaloną klamą. Nieewidentną sekwencję (tutaj bardziej VIII niż VIII-) odkrywam dopiero po dłuższym wiszeniu, wracam do stanowiska i prowadzę raz jeszcze – tym razem skutecznie. Po wyjściu z trudności mijam ostatnie stanowisko na półce i wychodzę na oddalony o zaledwie kilka metrów wierzchołek. Po chwili jest przy mnie Ania i wspólnie cieszymy się z przejścia jednej z najlepszych tatrzańskich dróg w życiu. Gdy tylko zaczynamy zjazd zaczyna padać – kolejny raz potwierdza się, że w górach poza umiejętnościami i dobrym planowaniem/logistyką przydaje się też szczęście 😊.