Grilovane cencule, Jaworowy Szczyt
Po pięknym wrześniu w Tatrach pogoda w październiku nie rozpieszcza – prawie cały czas pada i mocno wieje. Gdy w końcu trafia się bezdeszczowa (choć nadal wietrzna) niedziela, postanawiamy wykorzystać „okienko” by wybrać się na którąś z wyżej położonych słonecznych ścian. Finalnie decydujemy się na południowo-zachodnią Jaworowego i tegoroczną (2023) nowość - Grilované cencúle (VII+), czyli Grillowane sople 😊. Droga okazuje się świetna i spokojnie może pretendować do grona nowoczesnych klasyków! Wspinania jest całkiem sporo i to w różnorodnych formacjach, warto czuć się jednak swobodnie na prowadzeniu siódemek – mimo gotowych stanowisk i wielu spitów nadal pozostaje sporo nie zawsze ewidentnych odcinków na własnej asekuracji.
Pod ścianą pojawiamy się z Anią dopiero po 12-tej gdy wieje już znacznie słabiej niż rano, a granit jest przyjemnie nagrzany. Droga startuje ładnie urzeźbioną ścianką, po której połogą płytą podchodzimy pod okap (VII+) – ten okazuje się wcale nie taki oczywisty, wystarczy błędne ustawienie i kończy się zawiśnięciem na linie 😉. Druga próba jest już skuteczna i w nagrodę delektować można się pięknym dilferkiem w płycie powyżej, po którym czeka jeszcze techniczny trawers (ok. VII-) i zacięcie doprowadzające do stanowiska. Wyciąg jest bardzo długi (55m) i wymaga dobrego prowadzenia liny oraz wydłużania większości przelotów – inaczej pod koniec czeka nas szarpanina.
Na drugim odcinku (VI) podchodzimy łatwym terenem do rajbungowej płyty i idziemy nią wzdłuż spitów w kierunku tradowego zacięcia z dobrze urzeźbioną ścianką po prawej stronie – tuż nad nią znajduje się kolejne stanowisko. Wyciąg trzeci (VI-) kusi Anię do prowadzenia i nie ma się co dziwić, do przejścia jest bowiem świetnie urzeźbiona płyta, nad którą wychodzimy na wygodny taras. Kolejny odcinek (VII+) nie jest już tak przyjemny i na OS-a schodzi sporo sił i czasu, do przejścia jest 50 metrów w wielkiej płycie - pięknej, ale nie tak ewidentnej jak można by się było spodziewać. Po dwóch spitach na początku czeka nas bowiem do kolejnego około 30 metrów więc trzeba trochę kluczyć – generalnie trzymamy się rysek i dopiero na końcu przy spicie odbijamy w prawo. Okazuje się, że trzeba było zabrać więcej sprzętu niż zestaw uzupełniający bny nie było stresująco – dopiero po przejściu doczytałem, że autorzy sugerują komplet friendów i kości, a nawet duble 😉.
Piąty wyciąg (VII) też jest ciekawy i ma jeszcze bardziej „górski” charakter – zaczynamy od przewinięcia na płytę, gdzie początkowo idziemy piękną rysą, a nad jedynym spitem po krawądkach w kierunku przewieszającego się zacięcia. Tutaj czeka kilka mocniejszych pociągnięć (i zakładanie friendów) oraz niebanalne wyjście z trudności. Kolejny odcinek jest krótki i ma zupełnie inny charakter – zaczynamy od technicznego buldera w płycie (VII+) i przechodzimy przez okapik z rysą w lewo, by po chwili przewinąć się na wielki połogi taras. Ze stanowiska przechodzimy w lewo za kant i od razu odbijamy do góry w stronę spita – kilkanaście metrów nietrudnego wspinania (V-) doprowadzi nas do ostatniego stanowiska. Stąd można łatwo wyjść na galerię i iść na szczyt lub wrócić wygodnymi zjazdami pod ścianę – tak też robimy, łącząc tylko pierwsze dwa odcinki.
Warto wiedzieć, że nową linię zjazdów wykorzystać można również do powrotu po przejściu sąsiedniej drogi Žltý kút (V+) np. w przypadku robienia łańcuchówki lub gdy pod szczytem zalega śnieg utrudniający zejście. Tego tradowego klasyka mieliśmy zresztą również robić – z powodu późnego startu i zaskakująco dużej ilości wspinania na Soplach brakło jednak dnia, być może będzie kiedyś okazja wrócić.
PS. Jak się później okazuje kolejne tygodnie w Tatrach nadal wieje i pada, a więc tym bardziej miło wspominamy ten jeden z nielicznych pięknych jesiennych dni spędzonych na drodze łączącej wspinanie sportowe z tradowym w pięknej górskiej scenerii.