Żleb Staniszewskiego, Zadni Granat
Uszkodzone po wypadku ramię nadal nie pozwala na wspinanie, za długo bez Tatr wytrzymać się jednak nie da 😊. W ramach rehabilitacji wybrałem się więc z dawno nie widzianym kolegą Łukaszem na małą alpiniadę – Żleb Staniszewskiego na Granatach. W idealnych zimowych warunkach droga posiada jeden bardziej stromy odcinek lodowy (WI3, przy odkrytej skale ok. M4). Pozostałe trzy długości liny w dolnej części to firnowa rynna przedzielona prożkami. Druga połowa drogi to szeroki żleb – łatwy przy twardy śniegu, przy głębokim wymuszający jednak przejście na górny, łatwiejszy odcinek Filara Staszla i kontynuowanie nim do zwieńczenia ściany.
Poranek w Brzezinach wita nas deszczem, po dotarciu na Halę przed południem zgodnie z prognozami pięknie się jednak wypogadza. Ku naszej uciesze dolna część żlebu jest w dobrym firnie, szybko więc podchodzimy pod najtrudniejszy fragment drogi. Tutaj jednak niestety jest nieco gorzej – miejscami śnieg nie trzyma, do tego na kluczowym progu jest tylko mały placek lodu. Idący przodem Łukasz po dotarciu do tego miejsca wkręca dwie słabe śruby i pokonuje niepewny odcinek powyżej – trudności nie są duże (WI3) ale przy słabej przy tych warunkach asekuracji nie wolno odpadać. Gotowe stanowisko z haków jest kilkanaście metrów wyżej, po prawej stronie.
Kolejne 100 metrów pokonujemy już z uśmiechem na ustach – rynna wypełniona jest twardym śniegiem, szybko więc dochodzimy do siodełka nad którym żleb robi się mniej stromy i znacznie szerszy. Po chwili okazuje się, że tutaj na firn nie mamy co liczyć – śnieg jest słabo związany na dużej głębokości co grozi nie tylko ugrzęźnięciem ale i lawiną. Kolegę na próbie przejścia do Filara Staszla zatrzymuje zasypany uskok bez asekuracji, wraca więc na stanowisko i prosi bym coś wymyślił 😊. Kolejną godzinę spędzam więc na żmudnym i stresującym przedzieraniu się stromą depresją do grani.
Tutaj okazuje się, że czeka jeszcze dużo pracy – ponieważ ściany grani są kompletnie zalepione, pozostaje odśnieżać jej ostrze i iść ściśle nim (trudności letnie II-III, normalnie idzie się łatwo niżej po lewej stronie). Do tego łapie mróz, robi się pochmurnie i wietrznie – przygoda nabiera więc nieco charakteru i mocno się wydłuża. Miał być szybki i przyjemny spacer ale wiadomo jaka jest zima – „nawet jak jest łatwo może nie być lekko” 😉. Po kolejnych dwóch godzinach wychodzimy wreszcie ze ściany i do domów wracamy przyjemnie zmęczeni. Stracona przez kontuzję końcówka sezonu zimowego dostarczy może jeszcze trochę wrażeń.