Acqua in bocca, Teghie Lisce
Podczas tego wyjazdu do Bavelli z powodu rehabilitowanego barku miałem nie interesować się trudniejszymi drogami, pod koniec pobytu stwierdzam jednak, że brakuje mi zwyczajowego sponiewierania 😉. Dzielna Ania jak zwykle godzi się na towarzystwo, pozostaje więc wybrać cel. Naturalnym wydaje się pretendujący do miana najlepszej drogi na wyspie Jeef (7b) na Punta Corbu, ponieważ jednak ledwo co robiliśmy tam Dos de l'Elephant (RELACJA), postanawiamy odwiedzić drugą ze słynnych ścian – Teghie Lisce i linię Acqua in bocca (7a 350m). Czytając opis w przewodniku i zagraniczne relacje obawiam się czy moja próba prowadzenia całości nie skończy się wycofem – droga mimo niższej wyceny uchodzi za poważniejszą od Jeefa, głównie z powodu wymagających przerys. Są jednak spity więc trzeba spróbować 😊.
Początek podejścia pod ścianę nie przysparza trudności, będąc już jednak niedaleko błędnie interpretujemy opis i wychodzimy za daleko w prawo, przez co na powrót i trawersowanie w lewo tracimy więc ponad pół godziny. I tak nie jest najgorzej – za jakiś czas pod ścianą pojawia się duża ekipa pytająca czy to Grzbiet Słonia 😉. By dostać się pod Acquę pokonujemy jeszcze na żywca ok. 50 metrową połogą płytę (ok. II) i meldujemy się u podstawy filara, którym droga biegnie w dolnej części.
Pierwszy wyciąg to dobra rozgrzewka (6a), stroma płyta pocięta różnej szerokości rysami w kapitalnej jakości granicie – taki zresztą będzie towarzyszył nam do końca! Kluczowy odcinek to marzenie dla miłośników pionu z małymi chwytami – po pierwszych metrach (ok. 6b) czeka kluczowa sekwencja (gęsto obite 7a), gdzie nie zauważam ważnej krawądki. Druga próba jest już skuteczna i po wyjściu z trudności pozostaje łatwiej już przewinąć się przez dużego tafonisa do stanowiska. Trzeci odcinek zaczyna się pięknym dilferkiem w pionowej rysie (6b+) po którym kontynuujemy przyjemnym skośnym trawersem w prawo do stanowiska. Ostatni wyciąg w dolnej części to zaskakująco przystępna jak na 6c przerysa i ładna płytka powyżej. Dalej przyjemności się już kończą i czeka egzamin ze wspinania rysowego i płytowego. Najpierw jednak trzeba przewinąć się za grańkę i zejść w dół ok. 50 metrów do podstawy górnej części ściany.
Pierwszy odcinek (6b+/6c) z dołu wygląda całkiem przystępnie, nie dajcie się jednak zwieść – jeżeli nie jesteście wprawieni w przerysach (u mnie z tym kiepsko) to czeka was mała bitwa (na dużą przyjdzie czas na kolejnym wyciągu). Gdy okazuje się, że główne trudności czekają tuż pod stanowiskiem i utykam udem w rysie, jestem zrozpaczony – w końcu jednak udaje się wyszarpać! Wyciąg szósty (6c/c+) zgodnie z relacjami jest jednak daniem głównym drogi i uczy pokory – po minięciu drzewka zaczyna się 20-metrowa walka o każdy centymetr w przerysie zmieniając się wyżej w przewieszony komin, w którym nie da się oszukać wspinaniem na zewnątrz i trzeba go żmudnie przeczołgać. Po 40-minutowym maglowaniu i kilku ciężkich chwilach udaje mi się dotrzeć do stanowiska klasycznie, na drugą próbę na pewno bym się nie zdecydował. Widząc jak poniewiera mnie ten wyciąg idący za nami zespół rezygnuje, możliwe że zrobilibyśmy to samo na ich miejscu 😊.
Po krótkim i łatwym (6a) odcinku łącznikowym docieramy pod ostatni poważny sprawdzian – wielką czarną płytę o zastanawiającej jak na nastromienie gładkości przy 6b+. Po kilku metrach już wiem co oznaczał zwrot „efemeryczne wspinanie” w opisie tego wyciągu – do tej pory nie robiłem czegoś podobnego w tej wycenie 😉. Ku mojemu zaskoczeniu trudności nie odpuszczają przez jakieś 20 metrów i palce w stopach drętwieją coraz bardziej – jakimś cudem czaruję jednak kolejne ruchy (nie ma opcji by to patentować!) i wychodzę w łatwiejszy teren (ok. 6a), gdzie z tego powodu dali tylko jednego spita…
Na szczęście płyta na kolejnym wyciągu mimo rzadkiego obicia jest już dużo lepiej urzeźbiona i mniej stroma (6a), a odcinek ostatni to deserek z bulderkiem na starcie (6a) i miłym połogiem doprowadzającym do zwieńczenia filara. Stąd jeżeli ktoś ma ochotę można iść dalej szeroką granią na szczyt ok. 150 metrów (5c trad), w tym przypadku trzeba zabrać jednak buty i wszystkie rzeczy bo wylądujemy w kompletnie innym miejscu. Oryginalna opcja to zjazd wzdłuż linii drogi i ją też wybieramy – idzie sprawnie i po godzinie meldujemy się pod ścianą. Cel osiągnięty, sponiewierało mnie tak jak chciałem 😊, a przede wszystkim świetnie się powspinaliśmy!
PS. Gładkie płyty i wymagające rysy słynnej Teghie Lisce były przez lata niedostępne, obecnie na ścianie jest kilkanaście dróg w tym m.in. mająca niewiele powtórzeń słynna Octogenese (8a+) czy tradowy mega-klasyk Porte des cieux (mocne 6b słynnych alpinistów z Chamonix) – na tą drugą chciałbym się zresztą kiedyś wybrać, choć i z pozostałcyh jest w czym wybierać!