U Haddad, Punta Peru
Co prawda po spędzeniu wielu godzin na Teghie Lisce (RELACJA) dnia poprzedniego ręce i stopy domagają się odpoczynku, ciężko byłoby przed odlotem z granitowego raju nie zrobić jeszcze jednej drogi 😉. Po przebukowaniu samolotu na wieczór postanawiamy wybrać się na turnię, która kusiła nas swoim wyglądem przez kilka dni – Punta u Peru. Północno-zachodnia ściana oferuje tylko cztery linie i poza jednym ekstremem wszystkie są dość popularne, a najczęściej powtarzana jest ta najbardziej przystępna – U Haddad (6b+ 240m). Droga, której wizytówką jest nieziemski trawers przez tafonisy ma tylko jeden wyraźnie trudniejszy odcinek, do tego piękne końcowe zacięcie – po przejściu bardziej poleciłbym więc biegnącą obok Omertę, ciekawszą w górnej części i mimo tej samej wyceny (i wspólnego cruxa) bardziej wymagającą.
Po szybkim (30 minut) i bezproblemowym podejściu łatwo lokalizujemy start drogi. Zaczynamy wąskim filarkiem (6a, widać spity) z kilkoma technicznymi ruchami, po wyjściu z niego czeka nas jeszcze sporo łatwiejszego wspinania (w sumie 50m) do stanowiska pod wielkim tafonisem. Drugi odcinek to efektowne ale łatwe (5b) minięcie dachu prawą stroną i przejście na filar obok kolejnego przewieszenia. Po przewinięciu przechodzimy ok. 10m poziomo w prawo do stanowiska (do góry od niego idą spity z Refugees). Trzeci wyciąg (5a) to wspominany na wstępie trawers w wielkiej nyży upstrzonej dziurami niczym szwajcarski ser – łatwo ale niezwykle malowniczo.
Na kluczowy odcinek (6b+) zęby ostrzy sobie tym razem Ania – kilka metrów wzdłuż rysy i techniczne przewinięcie puszcza w drugiej próbie, gęste obicie sprzyja patentowaniu więc można śmiało próbować jeżeli dla kogoś to max. Piąty wyciąg (o ile nie odbijamy tutaj na Omertę co jest dość popularną praktyką) ma zdecydowanie inny charakter – wspinamy się wzdłuż „górskiego” zacięcia (5c), po spicie kierunkowym asekurując się głównie taśmami. Na wyciągu szóstym (5b) na prowadzenie wraca Ania – tym razem to przyjemne i krótkie wyminięcie kolejnej jamy z tafonisami. Ostatni wyciąg (6a) podobał nam się najbardziej – granit jest tutaj lepszej jakości, a wspinanie bardzo zajmujące, zaczynamy płytą z rysami, po czym kończymy pięknym długim zacięciem (przydadzą się 2-3 średnie/duże friendy) i przechodzimy w lewo do zwieńczenia ściany.
Zejście nie jest polecane (zarośnięte), zjazdy wzdłuż Omerty są jednak bardzo szybkie i po kilkudziesięciu dodatkowych metrach w żlebie meldujemy się w miejscu startu. Pozostaje powrót do auta, szybki obiad i jazda na lotnisko – dopiero tam dochodzi do nas, że to już koniec korsykańskiej przygody. Ale w głowie mam już gotowy plan na kolejną wizytę 😊.