Le Ticket, le Carre, le Rond et la Lune, Aiguille du Peigne
W poprzednich latach na wyjazdach w Alpy udawało się zrealizować wszystkie cele, taka passa w górach nie może trwać jednak wiecznie… I nie udało się właśnie tym razem, gdy długo wyczekiwany wyjazd zakończył się dla mnie już pierwszego dnia ☹. Po 14-godzinnej podróży do Chamonix od razu udajemy się na Plan de l'Aiguille - mamy tylko tydzień więc jak zwykle plan jest napięty! Partner Ani jeszcze nie dojechał, zabieram ją więc na reklamowaną jako turbo-klasyk drogę Le Ticket, le Carré, le Rond et la Lune (6b/6c 250m) na płytach Aiguille du Peigne. W międzyczasie partnerów na resztę pobytu (Szymona i Romka) "wysyłam" na rysową perełkę - Majorette Thatcher (6b/6c 180m) na Czerwonym Filarze Aiguille de Blaitière, którą przechodzą RP i chwalą jej urodę!
Na Le Ticket jest co prawda kilka rys na własnej asekuracji, trudności znajdują się jednak na gładkich i miejscami bardzo rzadko obitych płytach. Finalnie prowadzę wszystkie wyciągi (jeden RP, reszta OS) i każdy poza pierwszym okazuje się solidnym wyzwaniem nie tylko wspinaczkowym ale i mentalnym – choć nie bez znaczenie jest też zamglony przez nieprzespaną noc umysł. W skrócie przepiękna droga, która byłaby jednak dużo przyjemniejsza gdyby nie konieczność stresującego wychodzenia po kilka metrów nad przelot przy bardzo znikomej rzeźbie wymagającej intuicyjnego odczytywania. Zdecydowanie polecam ale z zapasem i świeżą głową, naprawdę warto!
By dostać się pod płyty Peigne’a po wyjeździe na Plan idziemy ścieżką pod Grań Motyli (relacja TUTAJ) i będąc u jej podstawy odbijamy w lewo polem lodowym (połogim, gdy ciepło raki i czekan zbędne) do przełączki za ogromnym blokiem skalnym. Stąd trawersujemy kruchym terenem mocno w lewo aż do czwórkowego komina, który warto pokonać na sztywno – stanowisko zjazdowe używane przy powrocie jest tuż nad nim (20m). Dalej idziemy tarasem w lewo i w dogodnym miejscu odbijamy do góry i w prawo półkami pod płyty – na końcu startuje łatwy klasyk Les Lepidopteres (5b), Ticket około 30 metrów po lewej zaciątkiem ograniczającym ostatnią płytę (spity środkiem płyty są z Madame reve 7c!). Bardzo dobre topo jest w MB Granite (załączam), trzeba jednak zwrócić uwagę że podane wyceny są oryginalne i realnie trzeba liczyć się z 1-2 stopniami wyżej (w opisie podaję też sugerowane z Camptocamp). Mimo iż na drodze jest trochę ringów, przydaje się kompletny zestaw friendów #0.2-3, offsety albo duble #0.3-1 i kostki.
Pierwszy wyciąg (5c) jest najłatwiejszym i jedynym chyba tak komfortowym psychicznie 😊. Startujemy zaciątkiem i lewą stroną odstrzelonej płyty (wzdłuż nitki kwarcytowej) docieramy do stanowiska. Na drugim odcinku czeka jeden z trudniejszych technicznie odcinków – trawers i przewinięcie przez trikowy okapik (6b/b+), gdzie źle rozczytuję sekwencję i czeka mnie powtórka. Po przejściu tego fragmentu idziemy odważnie płytą do haka i rysą na wygodną półkę z trzema stanowiskami – nasze jest to środkowe (lewe używamy przy zjeździe). Trzeci odcinek (6a/6b) jest piękny i różnorodny – na początek trawersujemy rzadko obitą ale dobrze urzeźbioną płytą w lewo, po czym idziemy wzdłuż efektownych pęknięć – do góry, trawersem pod okapikiem w prawo do kolejnego i nad nim w lewo do stanowiska.
Na starcie czwartego wyciągu (6b/6c) czeka techniczny (ale nie psychiczny) crux drogi – krótka gładka płyta z dwoma ringami. Nad nią idziemy kawałek rysą i trawersujemy przez kolejną płytę w prawo do wypychającej rysy, którą idziemy do góry i nad nią trawersem w lewo do stanowiska. Na starcie piątego wyciągu (6a+/b) czeka wąskie zacięcie ze słabą asekuracją i kilka odważnych metrów płytą do haka pod okapikiem, gdzie trawersujemy poziomo w lewo. Szósty odcinek (6a+/b) to trawers skośnie w lewo do ciekawego zacięcia, z którego przewijamy się do ringa na płycie. Za nim czas na najbardziej chyba psychiczny fragment drogi – trawers płytą w lewo do filarka, który stopniowo zanika a do następnego ringa mamy bardzo daleko (bez możliwości dołożenia czegokolwiek). Nie trafiając z sekwencją można się porządnie zestresować a w przypadku pomyłki przelecieć dobre 10-20 metrów 😉.
Po tym małym praniu mózgu (choć pewno swoje dodał brak snu i niepewne ruchy) liczę, że ostatni wyciąg (5c/6a) będzie przyjemnym deserkiem, a nie do końca tak jest. Każde topo pokazuje inaczej, finalnie wybieram sprawdzony MB Granite i idę obłą rysą w prawo (słaba asekuracja!) i trawersem pod wąskim okapikiem w prawo, po czym dobre 20 metrów w lewo łatwym terenem do ostatniego stanowiska. Przy zjazdach (dobrze rozrysowane w MB Granite) odkrywam, że rysa dochodząca wprost (wariant z Rockfax) byłaby zapewne ciekawszą opcją, nie mniej jednak wymagającą wspinaczkowo i asekuracyjnie.
Po bardzo szybkim powrocie pod ścianę wracamy drogą podejścia (ze zjazdem kominkiem) i widząc, że kolejka mimo późnej pory (19:30) nadal jeździ zaczynamy zbiegać – wszystko idzie dobrze do ostatnich metrów, gdy przy zeskoku mocno wykręca mi kostkę i rozlega się głośny trzask. Rano stopa puchnie jak bania i nie da rady na niej stanąć – wizyta w szpitalu daje diagnozę złamanej kości i definitywny koniec złudzeń, że uda się jeszcze powspinać chociażby na czymś łatwym ☹.
Przez swoją niuewagę krzyżuję plany nie tylko swoje ale i Romka oraz Szymona – Ci odpuszczają zarówno dwie zasugerowane przeze mnie mocne dla nas drogi na niższych ścianach jak i główny cel wysoko w górach… Na szczęście cele zastępcze też się podobają - we wtorek zaliczają pięknego Contamine (6a+/6b 320m OS) na Pointe Lachenal którego robiłem kiedyś z Anią (RELACJA), w środę natomiast znacznie poważniejszego drogę tego samego autora na Aiguille du Midi (6c+/7a 250m) – tutaj niestety z A0 na kluczowym wyciągu. Co do celu głównego to udaje znaleźć się alternatywę, która jest co prawda łatwiejsza technicznie od tego co mieliśmy na oku, ale znacznie dłuższa i również zaliczana do najsłynniejszych alpejskich linii – grań Peuterey Integrale (TD+/ED1 5c VI M2 4500m)! Finalnie chłopaki pokonują ją w trzydniowej akcji – w piątek nad ranem wyruszają z biwaku Borelli, pierwszą noc spędzają pod szczytem Aiguille Noire, drugą pod Aiguille Blanche i trzeciego dnia (w sobotę) docierają na szczyt Mont Blanc, z którego późnym wieczorem schodzą do Les Houches. Wielkie gratulacje i pocieszenie, że moja kontuzja nie poszła na marne 😊.
A mi po dotrzymaniu towarzystwa w Chamonix Ani i Marcinowi (we wtorek zrobili Grań Motyli 6a 400m, potem Frison Roche 6a 200m na Brevent oraz Lepidopteres 5b 180m + Grań SW 5c 200m na Aiguille Peigne), zaliczeniu obowiązkowego burgera w Poco Loco, lodów w Mer de Glace i piwa na Brevencie, pozostał przedwczesny powrót do kraju i zabranie się za jak najszybszą rehabilitację. Tatry i Dolomity czekają, a w plan alpejski zrealizować trzeba będzie w przyszłym roku!