Hasse-Brandler, Cima Grande di Lavaredo
Obóz powoli dobiega końca, nie ma więc co dalej czekać na lepsze warunki i trzeba zmierzyć się z głównym celem wyjazdu – direttissimą Cimy Grande autorstwa duetu Hasse-Brandler (VIII+ 560m). Ta historyczna linia śmiało forsująca przewieszenia centralnej części ściany zyskała dodatkowy rozgłos w świecie wspinaczkowym, gdy pokonana została free solo przez Alexa Hubera – było to jedno z najbardziej wymagających przejść w tym stylu w Alpach. Oczywiście dla „zwykłych” wspinaczy droga nadal pozostaje dużym wyzwaniem, szczególnie klasycznym – nastawiamy się na walkę o takowe wiedząc jednak, że niewielu polskim zespołom się udało więc samo zmierzenie się z legendą będzie wspaniałą przygodą.
Po nocnej pobudce i półtoragodzinnej jeździe docieramy na parking pod schroniskiem Auronzo i żegnamy się z chłopakami z Sakwy, których podwieźliśmy – idą na Cassina (VIII-) na Cimie Ovest. Gdy stajemy pod Cimą Grande nie mamy za wesołych min – gęste chmury oblepiają ścianę, co zaledwie dwa dni od mocnej ulewy nie wróży za dobrze… Przed nami wspina się już niemiecki zespół - jak się później okaże niezbyt szybki, a chwilę po nas pojawiają się jeszcze dwa włoskie - jak się później okaże bardzo mocne 😉.
Pierwsze wyciągi prowadzi Romek, plan zakłada bym oszczędzał siły na te trudniejsze, gdzie raczej na pewno czeka nas patentowanie. Pod startem drogi ściana dosłownie „wali się na głowę” – kilka lat temu na Comici-Dimai (RELACJA) przyglądaliśmy się tym przewieszeniom z zachwytem, teraz przyszedł czas by się z nimi zmierzyć. Na początek czeka przyjemny odcinek (V+) wzdłuż pęknięć tuż na lewo obok odstrzelonego czarnego filara – wyżej zaczyna się już poważniejsze wspinanie. Ze stanowiska robimy mocny trawers w lewo – nie radzę odbijać do góry wzdłuż spitów, gdyż zamiast schematowego V+ czekać będzie nas mocne siódemkowe miejsce i nieprzyjemne zejście w dół 😉. Dalej ciężko się jednak zgubić gdyż przebieg drogi jest oczywisty, do tego orientację ułatwiają liczne stare haki, pojawiają się też pomiędzy nimi pojedyncze spity co znacznie poprawia bezpieczeństwo i nie wymaga zabierania młotka w ścianę.
Trzeci wyciąg (VII+) jest bardzo ładny ale i dość mocny – pokonujemy trikowy okapik i kontynuujemy lekko przewieszającą się płytą. Kolejne dwa wyciągi łączymy w jeden – zaczynamy od rampy po lewej (V+) i po minięciu stanowiska odbijamy do góry obok filarka (ciągowe VII-). Odcinek szósty (VII) zaczyna się trudnym fragmentem do góry i skośnie w prawo, po czym odbija w lewo aż do małej półeczki. Tutaj czeka nas przymusowa przerwa – zespół przed nami nie jest w stanie sforsować trudnego i mokrego cruxa na trawersie, w końcu udaje się im w stylu A0. Miejsce to (mocno VII-kowe) okazuje się wyzwaniem i dla nas – Romek odpada, a mi czysto przejść udaje się dopiero w drugiej próbie. Depcząca nam po piętach czwórka Włochów nie jest z tego powodu zadowolona – przy rozmowie wychodzi, że chłopaki robią w skałach 8b-8c więc proponujemy, że przed trudnościami puścimy ich przodem bo nam tam trochę zejdzie 😉.
Dlatego też po kolejnym wyciągu (efektownym ale łatwym zejściu w dół i trawersie) na tarasie pod strefą dachów robimy prawie dwugodzinną przerwę. Niestety Niemcy w okapach mają problem nawet z azerowaniem, potem trzeba poczekać jeszcze aż przynajmniej pierwszy wyciąg przejdą oba włoskie zespoły. Martwi nas nie tylko spore opóźnienie, ale przede wszystkim to co widzimy po chwili gdy sporo mocniejsi od nas Włosi nie radzą sobie klasycznie z przejściem trudności – jak się okazuje w niektórych miejscach skała jest kompletnie zalana ☹. Chłopaki pokazują jednak klasę stwierdzając, że samo przebywanie na tej drodze daje im mnóstwo radości i nawet przejście A0 będzie jedną z najlepszych wspinaczek w życiu bo w górach to nie cyfra jest najważniejsza!
Pierwszy z trudnych odcinków (VII/VII+) biegnący wzdłuż rys do wiszącego stanowiska (wg niektórych topo można je pominąć ale nie radzimy) udaje mi się jeszcze zrobić w pierwszej próbie. Na kolejnym (VIII) po wymagającym trawersie zatrzymuje mnie przewieszka z mokrymi rysami, nie odpuszczamy jednak i robię powtórkę – udaje się klasycznie ale zeruje mnie zupełnie… Wyciąg 11-ty (VIII lub VIII+ w zależności od topo) pozbawia nas złudzeń – mokry nie jest pojedynczy fragment ale dobre kilka metrów w trudnościach i nie ma się co dziwić, że nawet goście z wielkim zapasem nie dali tutaj rady ☹. Po przejściu fragmentu w stylu A1 Romek kontynuuje do stanowiska, po czym czeka mnie wykańczające haczenie przewieszeń z plecakiem. Kolejny odcinek (VIII+) też ma mokre fragmenty, a że jest zaskakująco przewieszony i ciągowy, mimo iż Romek daje z siebie wszystko, też nie puszcza klasycznie. Na stanowisku oddalonym dobre 10 metrów od ściany od poprzedniego nie pojmujemy jakim cudem Huber to przeżywcował – nawet z zaznaczonymi chwytami i wytrenowanymi sekwencjami wspinanie w kruchej skale przez ciąg przewieszeń po prostu nie mieści się w głowie 😊. Ostatni trudny odcinek (VIII-) nadal trzyma klasę, choć już mniej oddala się od ściany i ma lepsze chwyty – ponieważ jesteśmy już jednak totalnie zajechani, przechodzę go z wiszeniem w dwóch miejscach.
Po wyjściu ze strefy dachów czujemy wielką ulgę, że udało się z niej wyjść – wycof byłby nie lada wyzwaniem! Robimy długiego resta na wygodnym tarasie, dopisujemy się do książki pamiątkowej i ruszamy dalej. Pozostałe 200 metrów drogi jest co prawda znacznie przystępniejsze niż jej dolna część, nie należy go jednak lekceważyć – pionowe zacięcia, rysy i kominy na zmęczeniu dają dobry wycisk, do tego haków jest coraz mniej i przydaje się kompletny zestaw friendów. Górę wspinamy ponownie klasycznie i lekko nie ma, szczególnie z mocnymi skurczami po wcześniejszej walce o jak najlepszy styl.
Wyciąg 13-ty (ok. VI) to piękne żółte zacięcie z rysami na lewo od stanowiska, na kolejnym kontynuujemy wzdłuż pęknięcia czarnym kancikiem, pokonując po drodze niewielkie przewieszki (ok. VI+), aż do wygodnej półki pod szerokim kominem. Wygląda strasznie, na szczęście pozory trochę mylą – wspinamy się jego lewą, a następnie prawą ścianą (VI, dobra rzeźba i hak co kilka metrów), po czym przewijamy się przez okapik w łatwy teren. Stąd czeka nas ok. 60-70m do podszczytowego tarasu („Ringband”) – lekko kluczmy wybierając jak najbardziej lity teren (V), miejscami jest bowiem kiepsko z asekuracją. Pod zacięciem wyjściowym jest dobre miejsce na stanowisko (hak), ponieważ robi się już zupełnie ciemno oraz lina mocno ciąży zatrzymuję się i po uzbrojeniu w czołówki pokonujemy ostatnie metry drogi.
Po przejściu tarasem do znanego nam już początku zejścia Drogą Klasyczną (po schemat odsyłam do relacji z Comiciego) szybko pokonujemy górne zjazdy, po czym w ciemności i chmurach gubimy nieco orientację i korzystamy z innych stanowisk niż ostatnio. Finalnie trafiamy jednak do położonego w dolnej części komino-żlebu i dalej do piargu, którym wraca się do drogi pomiędzy schroniskami Auronzo i Lavaredo. Na „deser” pozostaje jeszcze prawie dwie godziny za kierownicą (nie polecam po takiej akcji bo łatwo zjechać z drogi) – na camp wracamy nad ranem zataczając się niczym po mocnej imprezie 😊.
Podsumowując, droga zapewniła nam jeden z najbardziej intensywnych wspinaczkowych dni w życiu i choć nie udało się przejść jej klasycznie, samo zmaganie z nią i ukończenie w stylu VIII A1 dało sporo satysfakcji. Osobom liczącym na przejście RP polecam wybierać się przynajmniej 3 dni po opadach, oszczędzać siły na dolnych siódemkowych wyciągach i zarezerwować sporo czasu na trudności oraz cierpliwości przy przepuszczaniu innych zespołów 😉. Jako uzupełnienie załączonego topo z Rockfax polecam bardzo dobry schemat z Bergsteigen, który znaleźć można TUTAJ.