Grande Guerra, Castelletto Tofana di Rozes
Na zakończenie obozu planowaliśmy z Romkiem Civettę, dzień odpoczynku po wyczerpującym wspinaniu na Hasse-Brandler (RELACJA) to jednak za mało na 40 wyciągów, musieliśmy więc odłożyć ten cel na przyszłość. Ostatniego dnia pobytu w Dolomitach wybieram się więc z Anią na „Małą Tofanę” czyli piękną turnię Caselletto. Pachia (7a) jest na dziś za mocna, po przejściu jednego wyciągu odpuszczamy i przenosimy się na łatwiejszą i popularniejszą La Grande Guerra tuż obok. Droga oryginalnie miała 7a, po weryfikacji dwa trudniejsze wyciągi mają do 6c, pozostałe do 6a+, obicie jest kompletne choć miejscami trzeba wyjść wysoko nad wpinkę.
Po dość długim (1:30h) ale niezwykle widokowym podejściu docieramy pod północno-zachodnią ścianę, mijając najpierw wystawę zachodnią na której widzimy sporo zespołów na drodze Gugu (6a). Na miejscu mamy z kolei piękny widok na zachodni mur Tofany – znaleźć tam można nie tylko ferratę Lipella, ale i kilka ciekawych dróg (dwie polecam w moim opracowaniu TUTAJ). Po wspomnianym wycofie z Pachi (kiedyś wrócę bo wygląda świetnie ale i ciągowo!) przechodzimy ok. 50m na prawo i zaczynamy wspinanie na Grande Guerra. Plan zakłada, że całą drogę spróbuje poprowadzić Ania – finalnie biorę tylko ostatni siłowy wyciąg, dzięki czemu na konto partnerki wpada alpejska życióweczka OS 😊.
Wspinanie zaczynamy od dobrze urzeźbionej czarnej ścianki (6a), po przejściu której docieramy do stanowiska na zagruzowanym tarasie. Następny fragment psuje nieco całą linię, przenosimy bowiem stanowisko ok. 20m w prawo, za przewieszki. Trzeci wyciąg to już jednak ponownie ładna lita skała – idziemy skośnie w lewo płytą z małymi chwytami (6a/6a+). Na czwartym wyciągu robi się stromiej, ale ponieważ chwyty są duże to nadal tylko 6a+. Trudności czekają na kolejnym odcinku (6c) – przewijamy się za filarek w prawo i kontynuujemy do góry techniczną płytą z nieoczywistymi ruchami oraz całkiem lotnym obiciem. Ania radzi sobie jednak dobrze w takiej formacji, nie odpuszcza w kluczowym miejscu i kończy w pierwszej próbie.
Szósty wyciąg to ponownie łatwiejsza czarna płyta (6a), po którym wychodzimy na rampę (5b) prowadzącą pod szczytowe spiętrzenie. Tutaj czeka odcinek o zupełnie innym charakterze od poprzednich – po czarnych płytach czas na żółte przewieszenie, które partnerka chętnie mi oddaje 😉. Na szczęście gęsto umieszczone spity sprzyjają odważnym ruchom, a duże chwyty pojawiają się jeden za drugim – faktycznie wycena 7a była grubą przesadą, 6c z przewodnika New Age jest ok, a można i zaakceptować 6b+ z Mehrseillangen. Po wyjściu z trudności czeka jeszcze ok. 20m łatwiejszych płyt, na których trochę niezrozumiale są tylko 3 spity na 20 metrach – dobrze mieć 2-3 średnie friendy by coś dołożyć bo można się też nieco zgubić.
Z ostatniego stanowiska można wrócić wzdłuż linii drogi, zejście jest jednak szybkie więc wybieramy ta opcję. Po przewinięciu się za kant czeka 40m zjazdu (lub 5m i 30m z dodatkowego stanowiska dla takich jak my mających linę pojedynczą 60m mimo iż przewodnik pisze o 70-ce) i trawers do przełączki z której wracamy pod ścianę ścieżką w 15 minut. Zejście umilają kapitalne widoki, trochę smutno robi się tylko na myśl, że to już koniec tegorocznej przygody z Dolomitami. Na pocieszenie czeka jeszcze szybkie plażowanie w Ligurii i dwudniowa dogrywka na jednej z najładniejszych turni w Alpach, o tym jednak w innym miejscu by nie mieszać wapienia z granitem 😊.