Filar Brncala, Lodowy Szczyt
Po sobotnim wspinaniu na Smoczym i Wysokiej (o czym TUTAJ) następnego dnia fundujemy sobie jeszcze dłuższą wycieczkę – pod Lodowy Szczyt. Wschodnia wystawa trzeciego najwyższego szczytu nie jest zbyt popularna, wspinacze kolekcjonujący tatrzańskie ściany powinni się nią jednak zainteresować. Do najciekawszych propozycji z pewnością należy Filar Brnčala (V) oferujący całkiem sporo (400m) przystępnego wspinania kończącego się wyjściem wprost na wierzchołek. Droga ma nieco przygodowy charakter, nie znajdziemy na niej zbyt wiele haków, jej przebieg na kluczowych wyciągach jest jednak ewidentny, a asekuracja w trudnościach bardzo dobra – można więc śmiało zaliczyć ją do grona lepszych tatrzańskich piątek.
Późną jesienią Słońce ładnie ogrzewa ścianę do 12-tej, my jednak wspinanie rozpoczynamy dopiero o tej godzinie. Przez to lekko marzniemy oraz na Rampie Grosza mokra skała pokrywa się lodem, wyżej jest jednak sucho i dopiero w górnej części Filara trzeba trochę lawirować między półkami ze śniegiem. Ze względu na dużą wysokość warto zwrócić na to uwagę – końcem sezonu po opadach przy niskiej temperaturze zalodzenie może być dużo większe. Wczesnym latem liczyć trzeba się z kolei ze sporym płatem śniegu pod ścianą – to akurat może ułatwić wspinanie bo inaczej pierwsze metry pokonuje się gładką płytą, nietrudną ale bez możliwości założenia asekuracji.
Po przejściu wspomnianego odcinka na starcie docieramy do trudniejszego miejsca (IV) z hakiem po prawej stronie – czujny trawers w lewo doprowadza nas do początku rampy. Tutaj robi się już wyraźnie łatwiej (III) i coraz szerzej, dzięki czemu Ania może ominąć taflę lodu jaka powstała gdy tylko zrobił się cień. Po 60 metrach docieramy pod przewieszkę, gdzie zakładamy stanowisko – na półce z hakiem po lewej lub na prawo w rysie. Drugi odcinek to dalsze wspinanie rampą (III) – pokonujemy próg i kontynuujemy załupą (fragmentami ponownie mocno zalodzoną) przez 50 metrów do małej nyży przy wyraźnym gzymsie nad stromą płytą, którą mamy po prawej stronie. W tym miejscu mamy nieco wątpliwości gdyż powyżej jest kolejna nyża (z hakiem) i również da się przejść w prawo, wybieramy jednak niższą opcję i słusznie – to tędy biegnie droga.
Eksponowany trawers prowadzi początkowo szeroką półką (hak), która po kilku metrach się urywa – tutaj trzeba zejść nieco w dół i odważnie sięgnąć do chwytów po prawej (IV+). Z prawego skraju odbijamy kominkiem do góry i wychodzimy w łatwy trawiasto-skalny teren, którym docieramy pod wyraźną ściankę nad dużym głazem w kształcie serca. Na początku czwartego wyciągu pokonujemy ściankę (III) i idziemy w prawo za filarek – tutaj czeka ciekawe wspinanie wzdłuż zacięcia (IV+) które doprowadza nas na wygodną półkę. Gdy jestem kilka metrów pod stanowiskiem nad moją głową przelatuje but wspinaczkowy – ten pechowo zsunął się ze śniegu na półce i Ani pozostaje założenie podejściówki, a mi poprowadzenie reszty drogi na tyle ostrożnie by nie pogorszyć stanu kontuzjowanej ręki.
Kluczowy wyciąg zaczyna się wyjściem w lewo na filarek (IV), gdzie odsłania się najładniejszy fragment drogi – płyty prowadzące skośnie w prawo. Po przejściu dwóch z nich (V) zakładamy stanowisko na półce z hakiem, warto iść jednak ok. 10 metrów wyżej – płytą po prawej (IV+) do balkoniku pod białym obrywem (hak z koluchem). Stąd przewijamy się w prawo i odbijamy wprost do góry (IV) po dobrych chwytach ale z gorszą asekuracją – stanowisko robimy w dogodnym miejscu, np. na trawiastym tarasie z głazami. Wyżej filar robi się mniej stromy ale i bardziej rozległy – jest sporo wariantów kończących drogę (II-III). W naszym przypadku na półkach zalega sporo śniegu, przechodzę więc w prawo do litych zacięć w depresji (III-IV) i nimi docieram do grani. Po krótkiej przerwie na szczycie i podziwianiu widoków przy zachodzącym Słońcu ruszamy przez Lodowego Konia w dół, a długie i mozolne zejście umilamy sobie przerwą na piwo w zatłoczonej Terince.