Temps peau noir i JPQ, Punta Acellu
Pod koniec krótkiego pobytu na Korsyce postanawiamy odwiedzić nową turnię, która przyciąga wzrok swoim kształtem i położeniem – Punta Acellu. Górująca nad Przełęczą Bavella południowa wystawa jest jedną z najwyżej położonych ścian w masywie, do tego jak żywo przypomina Zamarłą Turnię 😉. Wspinanie zaczynamy od najpopularniejszej Temps peau noir (6b 130m OS) na której znajdziemy piękne płyty przedzielone wielkim okapem z tafonisów – całość prowadzi Ania. Po powrocie pod ścianę ja decyduję się z kolei na JPQ (6c 120m RP) - ta okazuje się pouczającą mieszanką bulderów po oblakach i szerokich rys.
Wspinanie na Temps zaczynamy od bardzo ładnej ścianki (6a) przypominającej tatrzańską formację, z tą różnicą że tutaj mamy gęsto umieszczone spity – po reekipacji w 2024 doszło ich na tyle że dodatkowy własny sprzęt nie jest potrzebny. Drugi odcinek to długi połóg z dwoma technicznymi miejscami (6b) – Ania przy jednym spędza sporo czasu ale w końcu wymyśla sposób na jego pokonanie bez powtarzania. Trzeci wyciąg jest dla odmiany siłowy, po łatwym starcie docieramy pod wielki dach zbudowany z tafonisów i efektownie się przezeń przedzieramy – rzadko kiedy zdarza się pokonywać trudności 6b wspinając się poziomo 😉. Czwarty odcinek (6a) to przewinięcie za kant i nietrudne wspinanie wzdłuż niego aż do półki pod szczytem.
By się na niego dostać wychodzimy czwórkowym terenem skośnie w prawo – my jednak zjeżdżamy z tego miejsca chcąc jak najszybciej rozpocząć wspinanie na drugiej drodze (chmury straszą deszczem). Dodatkowym celem zjazdu jest też przyglądnięcie się drodze Afanassieff (7b) - z powodu dużej ilości porostów, dość odległych wpinek i braku informacji o przejściach nie decyduję się jednak na próbę prowadzenia i wybieram większego „pewniaka” czyli JPQ.
Długi (40m) pierwszy wyciąg zaczynamy od przyjemnego wspinania w pionie, po którym czeka podejrzanie trudne jak na 6a miejsce w połogu – długo zastanawiam się jak je pokonać, dalej jest już łatwiej ale nadal bardzo ciekawie. Na drugim odcinku do pokonania mamy obły komin i rysy – niby 5c ale całkiem techniczne, dla poprawy komfortu można dorzucić friendy (na drogę sugerowane są rozmiary #0.4-#1). Na trzecim wyciągu czeka mnie mała niespodzianka – po kilku metrach trafiam na okapik którego mimo niskiej wyceny (6a+) nie potrafię sforsować za pierwszym razem. Po chwili już wiem o co chodzi ale oczywiście nie piszę by nie psuć zabawy oraz OS-a, ja zadowolić muszę się przejściem w drugiej próbie – dalej pozostaje krótka piękna płytka z dobrą rzeźbą.
Na starcie wyciągu nr 4 czeka crux drogi czyli bulderek za 6c, który dla odmiany puszcza za pierwszym razem – motywuje mnie chyba to że zaczyna kropić 😉. Po wyjściu z trudności pędzę dalej – fajne techniczne balansowanie pomiędzy filarkiem i szeroką rysą doprowadza do stanowiska w nyży. Ostatni wyciąg zaczynamy od ciekawej przerysy (6b) gdzie przydaje się umiejętność klinowania oraz rękawiczki – formacja nie jest jednak wymagająca, a wyżej teren się przełamuje i pozostaje kontynuować wzdłuż rys (konieczne friendy) do tarasu szczytowego. Ze szczytu podobno szybko się schodzi, my jednak ponownie wybieramy opcję zjazdową chcąc jeszcze pooglądać kawałek ściany.
Po krótkiej przerwie mimo późnej pory (17) namawiam Anię by złapała mnie jeszcze na trzy-wyciągowej Brumi acellu (6c) biegnącej pięknym przewieszonej kantem, w ostatniej chwili jednak rezygnujemy – trzeba jeszcze zejść i dojechać na odległą kwaterę, spakować się przed wyjazdem i wstać wcześnie rano by zrobić jeszcze jedną drogę a zmęczenie daje się już we znaki. A na Brumi być może jeszcze kiedyś wrócimy, a może i również na wspomnianego Afanassieff lub tradowego klasyka czyli Masino (6a) – wszystkie pięć dróg na ścianie warto bowiem z pewnością polecić. Tuż obok są też ładne ściany Acellucciu i Arghjetu - jest więc w czym wybierać.
W dzień odlotu ambitny plan zakłada jeszcze wspinanie na pięknej Punta Rossa, prognozowany na południe deszcz powoduje jednak, że idziemy pod Punta Chjapponu z zamiarem przejścia kolejnego klasyka, Linea d’Ombra (6b+ 220m). Niestety zaraz po dotarciu na miejsce i oszpejeniu się zaczyna nam padać, a gdy godzinne oczekiwanie nie przynosi poprawy wracamy do samochodu i jedziemy pozwiedzać Bastię. A ja w głowie układam plan na kolejną wizytę – oby udało się jeszcze kiedyś wrócić w piękne granity Bavelli!