Motyka i Maskov kut, Mały Lodowy Szczyt
Drugi dzień kończącego sezon pobytu w Staroleśnej przeznaczamy na wspinanie na południowej ścianie Małego Lodowego Szczytu (słow. Široká veža). Podobnie jak na Strzeleckiej Turni, również tutaj wypatrzoną mam drogę prowadzącą pięknymi zacięciami – Maškov kút (VI). Jednodniowy plan zakładał przejście łańcuchowe drogi Kút v platni na Strzeleckiej i Maškova na Małym Lodowym, ale skoro pojawiamy się w okolicy na dwa dni - można skupić się na każdej ścianie osobno. I tak powstaje pomysł by na rozgrzewkę przejść pięknego klasyka, którego jeszcze nie robiliśmy – drogę Motyki (V). PS. Foto-topo drogi z wariantami oraz zdjęcia z każdego wyciągu w relacji z przejścia w 2021 roku - TUTAJ.
Podejście ze Zbójnickiej zajmuje około godzinę, pod ścianą stajemy więc już po 8-mej i trochę żałujemy, że nie ruszyliśmy godzinę wcześniej – byłaby szansa na trzy drogi 😊. Ruszam pierwszy i zamiast po lewej, jak wskazuje schemat, idę zacięciem tuż przy ścianie – tak wydaje mi się ciekawiej. Trawersem pod koniec zacięcia dochodzę do stanowiska (wszystkie są gotowe – 2 ringi). Drugi wyciąg również oferuje bardzo przyjemne wspinanie w litej skale i kilka możliwości jego przejścia, wedle uznania. Grunt by dotrzeć do kolejnego stanu, znajdującego się przed trawersem między okapami. Ten wyciąg jest bardzo efektowny ale też łatwiejszy niż wygląda i kończy się zaledwie po 15 metrach.
Zmieniamy się na prowadzeniu, Szymon sprawnie przechodzi następny odcinek, dwa wyciągi łącząc w jeden – w sumie wychodzi ok. 50 metrów bardzo ładnego wspinania wzdłuż zacięcia i dobrze urzeźbioną ścianką. Szósty wyciąg jest już łatwy, zaczyna się trójkowym trawersem po płycie i wychodzi w łatwiejszy teren powyżej. Stąd można iść prosto na szczyt lub wejść na grań kierując się w prawo – tak też robimy bo czeka nas powrót pod ścianę i jeszcze jedna droga. Motyka zajmuje nam ok. 2 godzin, zdecydowanie warto było bo droga jest wspaniała, zresztą to chyba najładniejsza piątka jaką robiłem.
Pod ścianą robimy krótką przerwę i przenosimy się pod lewą część ściany, prawie pod zachodnią grań. Droga Maška prowadzi bardzo wyraźnym systemem zacięć, by jednak do nich się dostać, trzeba podejść kawałek żebrem i wtrawersować 20 metrów do wygodnej półki – tam też się szpeimy. Zaczynam prowadzenie i trochę niepewny podchodzę pod „przewieszoną ściankę”, którą trzeba pokonać by dostać się do pierwszego, a zarazem najtrudniejszego, zacięcia. Trafiam na stary hak ale jest zniszczony (co ciekawe kilka innych na drodze również), zakładam więc coś swojego i ruszam. Okazuje się, że nie jest to jednak siódemkowe V+ (jak na Kúcie v platni) ale prawdziwe więc bez problemów wchodzę do zacięcia – to okazuje się bardzo ciekawe i nawet wymagające jak na VI. Poza własną asekuracją są jednak 3 dobre haki, jest więc bezpiecznie. Wyciąg kończy się na wielkiej trawiastej półce (1 diagonal).
Drugi wyciąg przypada Szymonowi – startuje kancikiem i wchodzi w piękny komin, przewieszający się delikatnie przed skalną jamą i trzymający jeszcze kilka metrów nad nią. Kawał zajmującego wspinania (mocne słowackie V/V+) na 40 metrach! Kolega wyraźnie wkłada sporo wysiłku w ten odcinek, mi jednak nie daje to do myślenia bo ubieram podejściówki – przez to momentami muszę powalczyć na rękach by sobie nie narobić wstydu i nie zawisnąć 😊. Ostatni wyciąg drogi to kolejne piękne zacięcie, już łatwiejsze, aczkolwiek słowacka wycena III trochę odbiega od rzeczywistości. Po przejściu drogi (półtora godziny) postanawiamy zafundować sobie powietrzną graniówkę na szczyt. Tam robimy sobie świąteczne zdjęcia z szalikiem Polski (w końcu to jedyne święto 12 listopada w naszym życiu) i ponownie przez Czerwoną Ławkę schodzimy pod ścianę.
Na zejściu spotykamy jeszcze znajomych, którzy tego dnia robili Motykę na Ostrym, mamy więc z kim podyskutować o górskich tematach. Tym razem chyba już definitywnie kończymy letni sezon w Tatrach – licznik zatrzymuje się na 28 drogach, nie ma więc co narzekać 😊.