Pedro Polar, Aiguille de Roc
Krótki pobyt w Alpach zaczynamy od dwóch dni wspinania na Enversach (Envers des Aiguilles). Na Igły od południa uwielbiam wracać – setki długich i ciągowych dróg, kapitalny granit, krótkie podejście ze schroniska czy słoneczne wystawy powodują, że to zdecydowanie jeden z najlepszych górskich rejonów wspinaczkowych w Europie. Tym razem wraz z Romkiem na celownik obieramy dwa kolejne wielkie klasyki, które dodatkowo mają posłużyć jako rozgrzewka i sprawdzian przed celem głównym, American Direct na Petit Dru (relacja TUTAJ). Na pierwszą z dróg, rysowo-płytową Pedro Polar (6b/6c) dołącza do nas Szymon, a tuż obok na Children of the moon (6a, 9 wyc.) wspinają się Ania z Marcinem którzy przyjechali razem z nami.
Nasza droga startuje skośnym zacięciem (5c) u podstawy charakterystycznej skalnej piramidy. Wspinanie zaczyna Romek i ponieważ wyciąg jest krótki, już po chwili jest na stanowisku. Drugi odcinek (6a) to czujne przewinięcie przez kant (spit), po którym idziemy do góry aż na wygodną półkę. Nad nią czeka prawdziwa perełka – prowadząca środkiem ściany szeroka tradowa rysa o przystępnych trudnościach (5c). Kluczowy wyciąg czwarty jest przepiękny – wspinamy się 40 metrów wzdłuż cienkiej rysy przecinającą wielką płytę, a następnie małe okapiki. Oryginalna wycena tego wyciągu to 6b, w nowszych opracowaniach pojawia się już jednak 6c, asekuracja własna. Romek próbuje onsajtem, po czym powtarza – ponownie zatrzymuje go jednak jedno wyraźnie trudniejsze miejsce. Po zmianie udaje mi się sfleszować wyciąg, dalsza droga staje więc otworem choć czeka jeszcze kilka wymagających fragmentów 😊.
Wyciąg piąty (6a+) zaczynamy od delikatnego trawersu z zacięcia przez płytę – idziemy skośnie w prawo i gdy kończą się spity odbijamy do góry do pięknej ryski, którą idziemy prosto do góry do stanowiska (nie przechodzimy w prawo do zacięcia!). Kolejny odcinek (6b) to świetna (i wbrew pozorom przystępna) płyta ubezpieczona spitami, po której czeka deser w postaci ścianki przeciętej cienkimi rysami. Siódmy wyciąg (5c, w Rockfax błędnie 6b) to fajne zacięcie, z którego do stanowiska idziemy wzdłuż szerokiej rysy. Na ostatnie wyciągi prowadzenie przejmuje Szymon.
Ósmy wyciąg (6a+) zaczynamy od przejścia flejka, po którym kierujemy się w stronę okapiku – sprytnie przewijamy się wyżej i już łatwiej docieramy do stanu. Dziewiąty wyciąg (3b) to przeniesienie stanowiska w prawo pod kant wieńczący z prawej strony imponującą ścianę poprzecinaną rysami. Na ciekawym wyciągu dziesiątym (6a) wspinamy się wzdłuż kantu i rysą w prawo, po czym do góry wzdłuż spitów. Ostatni odcinek (6a) zaczyna się kancikiem, z którego wchodzimy na płytę i po przełamaniu ściany docieramy do stanowiska. Stąd można zrobić dodatkowe 3 wyciągi (5c, 5c, 6a) drogi Pyramid lub rozpocząć zjazdy – wybieramy to drugie rozwiązanie ponieważ jest już dość późno i chcemy zdążyć na kolację oraz trochę odpocząć przed jutrzejszym, dużo poważniejszym wyzwaniem – Republiką Bananową (relacja TUTAJ) 😊. Pedro oczywiście szczerze polecamy jako średnio-długą drogę, jest kilka naprawdę kapitalnych fragmentów. Co do sprzętu to przydają się duble małych friendów na kluczowy wyciąg, na pozostałych spokojnie wystarcza zestaw standardowy do BD #3, ewentualnie z dublami #1 i #2 na szerokie rysy na nietrudnych wyciągach nr 3 i 7, na płytach są spity.
Na lodowcu spotykamy Anię i Marcina, którzy akurat też zjechali z drogi (zrobili wersję podstawową Childrena do półek czyli 9 wyciągów) i razem schodzimy do schroniska. Tam spotykamy też niespodziewanie Artura i Janka, jest więc okazja trochę pogawędzić przy piwie i winie. W schronisku są też inni Polacy, których nie będziemy jednak miło wspominać. Gdy bowiem ze ściany poleciał mi telefon (nie wpięta smyczka) i wylądował w widocznym miejscu na śniegu – wołaliśmy ze ściany żeby podeszli (dosłownie 100 metrów) i schowali go do plecaka lub zabrali do schroniska, co spotkało się z odmowną reakcją. Było dopiero południe, a goście nigdzie się nie spieszyli – chyba jednak tak ich zabolał wycof z nietrudnej drogi obok, że chcieli komuś w zamian dokuczyć 😉. Telefon na szczęście jednak wytrzymał w tym samym miejscu i jakiś czas później zabrali go zjeżdżający ze ściany obcokrajowcy, o dziwo działał i nie miał nawet ryski (stracił tylko obudowę w locie).